Witajcie,
nie piszę w celu uzyskania porady, a jedynie po to, żeby się wygadać...
Otóż z bardzo bliskiej rodzinie mam przypadek osoby, która zachorowała na Alzheimera w średnim wieku - i strasznie rozbija mnie to psychicznie

Ciężko mi sobie poradzić ze świadomością, że osoba, która jeszcze 3 lata temu była aktywna w wielu dziedzinach życia, dzisiaj żyje w swoim własnym, oderwanym od rzeczywistości świecie.
Czemu ciężko mi to przełknąć? Po pierwsze jest to dramatyczny widok: człowiek, który posiadał wyższe wykształcenie w trudnej dziedzinie, który świetnie radził sobie w wymagającej pracy, który był aktywny fizycznie, nagle nie potrafi zrobić sobie herbaty...
Człowiek, który był bardzo towarzyski, który często spotykał się i podróżował ze znajomymi, teraz siedzi w domu i rozmawia z wyimaginowanymi postaciami...
Widać po tej osobie straszne cierpienie - łzy same mi lecą do oczy, kiedy tylko o tym pomyślę
Po drugie, załatwienie czegoś w naszym kraju, to tragikomedia... już mi się nawet nie chce na ten temat rozpisywać.
Po trzecie, pojawia się obawa: "a co jeśli to spotka kogoś z mojej najbliższej rodziny?" Rodziców, rodzeństwo, męża, dzieci... mnie. Kurczę, do tej pory myślałam, ze Alzheimer to choroba ludzi w podeszłym wieku - i zawsze uważałam, że to bardzo przykre, ale taka jest kolei rzeczy, że na starość ludzie tracą zarówno zdrowie fizyczne, jak i psychiczne. I choć i tak ciężko mi się było pogodzić z tym, że tak się na świecie dzieje, to jednak byłam z tym w pewien sposób pogodzona. Ale kiedy dowiedziałam się, że można zachorować na Alzheimera w sile wieku, przeraziłam się! Mój umysł tego nie ogarnia: jak w wieku 50 lat można być mega aktywną osobą, a wieku 53 nie być w stanie samodzielnie się umyć, zrobić sobie kanapki, nie rozpoznawać znajomych twarzy...? To potworne!
Boję się... autentycznie się boję. Jestem przerażona i przygnębiona taką koleją rzeczy...