Hej dziewczyny!!!
Piszę dopiero teraz, prawie po tygodniu bo tyle rzeczy się działo, że nawet nie miałam czasu usiąść do kompa na spokojnie.
Chciałam się Wam pochwalić, że jestem już szczęśliwą żonką i że mój ślub był po prostu idealny!
Miałam przeogromnego farta z pogodą. Jest mi tak strasznie przykro, że jest już po wszystkim...nie mogę w to uwierzyć, że minął już tydzień.
Wszystko tego dnia było wspaniałe, a nawet się nie nastawiałam, że tak będzie. Dla przyszłych PM taka rada:
NIE STRESOWAĆ SIĘ!!! Bo nie ma czym, wszystko będzie dobrze. Ja się bardzo starałam nie denerwować i wyszło mi to na dobre. Czujcie się w tym dniu jak gwiazdy, jak najpiękniejsze dziewczyny na Ziemi. To jest Wasz czas i spokojnie go sobie wykorzystajcie, nastawcie się psychicznie i będzie fajnie. Nie ma nic gorszego niż naburmuszona PM. Wszystko trzeba przyjmować takim jakie jest i wtedy będzie pięknie
W kościele było śmiesznie w okolicach przysięgi. W domu tysiąc razy ją ćwiczyłam przed lustrem i ZAWSZE się popłakałam. A w kościele wszystko poszło jak po maśle, mówiłam wyraźnie, spokojnie i opanowanym tonem. Ani łezka nie poleciała. Za to goście tonęli we łzach. Za to w trakcie nakładania obrączek mój TŻ się pomylił i nałożył mi swoją obrączkę

No i jak mówiliśmy przysięgę to spadła mi podwiązka pod kolano...miałam stracha, że będzie widać ale jakoś tak mi się udało za ołtarzem na ofiarze ściągnąć i wepchnąć świadkowej, która mnie błyskawicznie poratowała i schowała niesforną podwiązkę do torebki. Siostra TŻ zrobiła nam niespodziankę i pod kościołem czekał na nas pan z gołąbkami do wypuszczania. Ja tego nigdy nie chciałam, bo wiem że te biedne gołębie są traktowane najpierw środkami przeczyszczającymi, żeby nie obe*rały państwa młodych. W ogóle bałam się go do rąk wziąć ale jakoś poszło. Potem jeszcze w prezencie od szwagierki po przyjeździe na salę podeszła do nas Pani z ogroooomną ilością białych balonów, które wypuściliśmy razem. W momencie, jak wszyscy goście weszli na salę zaszło słońce i lunął deszcz- takie szczęście! Wtedy jak miało być ładnie to było pięknie na dworze, a jak weszliśmy na salę i już nam nie zależało to padał deszcz. I dobrze, ponoć to dobrze wróży na małżeńskie finanse.
Bawiliśmy się do 4 rano bo tak był zespół opłacony, potem jeszcze dali bisy. Ja bardzo cierpiałam przez sukienkę, bo się skórczyła na mnie jak ostygnęłam po tańcu. Z bólu po prostu płakałam, nawet mama mnie nie umiała rozsznurować, tak się to zacisnęło. Na szczęście to już było pod koniec imprezy, ale następnego dnia bolały mnie jeszcze wszystkie żebra i mostek (!) a do dzisiaj mam obtarcie pod pachą wielkie od sukienki. Ale było warto, wszyscy chwalili moją suknię, a ja się czułam najpiękniej na świecie

Dwa razy miałam rozdartą suknię i najpierw mama mnie szyła, a potem 3 kobity na raz, bo było tak problematyczne. Jakoś mnie uratowały, że w miarę nie było widać. Ale IGŁA I NICI to jest najważniejsza rzecz, jaką PMka powinna mieć na sali, bezdyskusyjnie! Tren się urwie w tańcu na 100%. Żadne tam błyszczyki i bibułki!
Trzymajcie się laski, życzę Wam owocnych (i męczących!) przygotowań i tak pięknej ceremonii i wesela jak moje. Dzięki, że czasem znosiłyście moje stresowe marudzenie o przygotowaniach. Ale trzeba przyznać, tych przygotowań miałam powyżej dziurek w nosie :P Było warto, jest co wspominać
