Przyczajenie
Zarejestrowany: 2013-06
Wiadomości: 8
|
Samotność, która zaczyna dobijać. Co będzie dalej?
Witam, jestem tu nowa.
Problem, jaki mnie tu "przyniósł", to samotność. Cholerna i dobijająca. Oprócz rodziny, chłopaka i dwóch koleżanek, które mają swoje życie i nie zawsze przecież znajdą dla mnie czas, nie mam kompletnie nikogo.
Nigdy nie byłam osobą lubianą - a nawet powiedziałabym wręcz przeciwnie, dlatego z czasem zaczęłam się do tego przyzwyczajać. Był okres, kiedy zaakceptowałam tę myśl na tyle, że całkowicie nie przejmowałam się moją samotnością. Żyłam swoim nudnym życiem, cieszyłam się, że mam chociaż Jego i starałam się nie martwić, że los zrobił ze mnie ofiarę. A może sama z siebie ją zrobiłam. Nie wiem. Wiele osób uważa, że ludzie samotni sami są sobie winni. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, bo po swoim przykładzie nie jestem w stanie ocenić, dlaczego tak mnie wszyscy odrzucają. Musiałby to stwierdzić ktoś z boku. Ale właśnie, trzeba się zdobyć na rozmowę z tym kimś. Ja nie mam tej odwagi. Najbardziej ubolewam, że nie mogę porozmawiać o tym z moim chłopakiem. Jestem raczej pewna, iż On widzi, co się dzieje, jakie nudne życie mam. Nie wiem tylko, czy zdaje sobie sprawę, w jakim stopniu mnie to męczy. Bo od pewnego czasu, od kilku już dobrych miesięcy, nie ma dnia, abym nie myślała o tym, że doskwiera mi brak przyjaciół czy nawet głupiej paczki koleżanek. Jakim odludkiem trzeba być, aby nawet nie mieć ich kilku, na stałe do pogadania, chętnych na codzienne wyjścia?
Jak już wcześniej wspomniałam, wielu ludzi uważa, że samotnicy są sami z wyboru. Tzn. że albo sami pozwolili na to, żeby nie mieć nikogo, albo istotną rolę odegrał tutaj charakter, który być może "odstrasza ludzi". A czy może być tak, że to społeczeństwo wybiera sobie osobę, z której robią "upośledzonego" człowieka, jakiegoś wyobcowanego, a potem w jakiś sposób ciągnie się to za tym kimś? Bo ja mam wrażenie, że tak jest w moim przypadku. Jestem normalną, zdrową, chyba niebrzydką dziewczyną. Może nigdy nie zarażałam energią, radością i pogodą ducha, bo też nie taka moja natura. Ale kurczę, nie wierzę, że jestem aż taką nudziarą i dziwaczką, żeby być całkowicie sama.
Chociaż przyznam, że być może po ukończeniu liceum i pierwszych dwóch latach studiów, aż tak zraziłam się do ludzi, że nieraz jestem kompletnie zablokowana. Większości osób nie umiem zaczepić, porozmawiać, a czasem nawet potrafię udać, że kogoś nie widzę, żeby tylko nie przekonać się, że ten ktoś nie może nawet mi powiedzieć "cześć" albo że mi nie odpowie, gdy ja się przywitam. Nie wiem już, jak to jest. Jestem tak skołowana. Powiecie, że użalam się nad sobą i zapewne przesadzam, ale ludzie potrafią mi nawet nie odpisać na głupie życzenia, które im składam na fejsie w wiadomości. Może i to głupi przykład, ale czy trudno jest napisać "dziękuję"? Nie wierzę, że większość z nich nie ma czasu na jedno małe słowo.
Staram się być normalna, chodzimy z chłopakiem na imprezy i staram się dobrze bawić, dać szansę nowym ludziom, ale jest też tak, że robię selekcję. Jak widzę, że ktoś nowy chętnie ze mną rozmawia, to zaczynam jakoś podtrzymywać to. A jeśli nie, to czasem nie potrafię się odezwać pierwsza. Zauważyłam, że nawet przy nowo poznanych facetach czuję się źle. Onieśmielają mnie. Kiedyś aż tak nie miałam. Koleżanki, z którymi miałam niedawno jako taki, ale normalny kontakt, teraz NAGLE zaczynają patrzeć dziwnie w moją stronę i głupio się uśmiechać. I to żadne wymysły. Takie rzeczy się widzi... Nie wiem, co się ze mną dzieje. Zaczynam się czuć fatalnie sama ze sobą i boję się, że niedługo popadnę w jakąś depresję.
Wracając do chłopaka. Bardzo chciałabym mu to wszystko opowiedzieć, ale nie potrafię się otworzyć. Ogólnie jestem taką osobą, która lubi rozmawiać ze swoim partnerem, nie mieć tajemnic. Ale w tym przypadku nie wyobrażam sobie tego. Nie chodzi o to, że mnie zostawi, bo jestem odludkiem. Wiem tylko, że będzie mu strasznie przykro z mojego powodu i nie wiem, czy umiałby mi jakoś pomóc, mimo że bardzo by chciał. Jak już też pisałam, On sam z pewnością widzi, co się dzieje. Ja nie mam znajomych, więc na imprezy jakieś on mnie ciągle zabiera do swoich przyjaciół. Moja samotność odbija się też na naszym związku, bo chciałabym przez to spędzać z nim mnóstwo czasu. A przecież tak nie może być. Każdy musi mieć w związku swoje życie. Poza tym mój chłopak jest bardzo lubianą osobą i nienawidzę tego, że jest z kimś takim jak ja. Nawet jego najbliżsi znajomi niezbyt za mną przepadają.
Czy uważacie, że jest sens rozmawiać z facetem o czymś takim? Spojrzeć mu w oczy i przyznać się do tego, głośno powiedzieć, że prócz niego nie mam nikogo? Potrafiłybyście tak?
Zastanawiałam się też nad pójściem do psychologa, ale najpierw chciałam wygadać się na forum i zaczerpnąć opinii zwykłej forumowiczki.
P.S. Zapraszam na priv, jak są tu jakieś samotniczki.
Edytowane przez disliked
Czas edycji: 2013-06-27 o 19:34
|