Napisane przez Disy
Wynajmuję mieszkanie studenckie z trzema osobami (kazdy ma własny pokój; dwie dziewczyny-w tym ja- i chłopak).
Moja koleżanka (X) od dawna planowała wyjazd na wakacje (3 miesiące) do domu, ja do ostatnich dni sesji nie wiedziałam co ze mną będzie, zaś nasz kolega(Y) planował zostać.
X dogadała się z Y, że ten znajdzie kogoś do jej pokoju na okres wakacji, aby ta nie musiała niepotrzebnie płacić za ten czas kiedy jej nie będzie. Nie miałam nic przeciwko ( w międzyczasie okazało się, że ja również zostaję) aż tu nagle przed wyjazdem X pokłóciła się Y, więc zapytała mnie czy w ogłoszeniach o wynajem może podawać mój numer i czy ogólnie się tym zajmę (ona miała zająć się wystawianiem ogłoszenia będąc już u siebie)-
zgodziłam się ze względu na to, że miałyśmy naparwdę dobre, a nawet wręcz przyjacielskie stosunki.
Chetnych było sporo, miałam wiele telefonów i wiele ludzi przychodziło oglądać mieszkanie, jednak ogłoszenie mojej koleżanki było mało rzetelne- nie podała wszytskich informacji; często wiele nieścisłości wychodziło w kontakcie telefonicznym, a nawet podczas oglądania... Było to dla mnie męczące. Nikt się nie zdecydował.
Zresztą kontakt z X też był znikomy, ani razu nie zadzwoniła, jedynie kontaktowała się przez fb, ciagłe pisanie było denerwujące, ale...
Postanowiłam wziąć sparwy w swoje ręce- zrobiłam zdjęcia, opisałam dokładnie mieszkanie, pokój, podałam wszelkie informacje. Z racji tego, że był to już któryś dzień lipca dałam cenę wyższą o 26 zł- stwierdziłam, że ktoś z pewnością zechce się targować (a jeśli nie to wezmę pieniądze dla siebie- co planowałm w przypadku pozostałych dwóch miesiecy), bo chciałam zrobić tak, aby X wyszła na zero, żeby nic nie straciła (musiała wcześniej zapłacić za lipiec), ale żebym ja też cokolwiek na tym zyskała.
W końcu jakoś udało znaleźć mi się chętnego i o dziwo od razu zgodził się na cenę. Przelałam pieniądze koleżance, ale dokladnie taką kwotę jaką ona zapłaciła za mieszkanie, zostawiając dla siebie te 26 zł... i rozpętałam w ten sposób wojnę. X uważa, że te pieniądze są jej, że się jej należą.
Uargumentowałam swój czyn tym, że: poświęciłam temu wiele czasu, nerwów i stresu, ale też pieniędzy (na telefony), bo przez ponad tydzień całe dnie planowałam tak, aby kogoś w końcu znależć, pomijając fakt, że musiałam utrzymać mieszkanie w idealnym porządku ( co w normalnym tygodniu pracy nie jest łatwe), ale przede wszystkim tym, że miała olewczy stosunek do wszystkiego, że nie wystawiła rzetelnego ogłoszenia i że nawet nie raczyła do mnie ani razu zadwonić, że zostawiła mnie z tym samą...
Na to wszystko stwierdziła, że te pieniądze są jej, bo teoretycznie ona wynajmuje ten pokój, że miała zamiar jakoś mi podziękować, ale skoro chcę to załatwić w taki spoób to w taki załatwimy i że tyle pieniędzy to jest dla niej bardzo dużo, pinformowała mnie dokladnie ile godzin musi pracować zeby tyle zarobić.
Skwitowałam to tym, że gdybym była na jej miejscu i tak sobie po prostu pojechała do domu, nie musząc się o nic martwić i nie płacić za wakację za mieszkanie to byłabym jej wrecz wdzięczna, że mi to umożliwiła, a tego, że jeszcze coś na tym zarobiła bym jej pogratulowała.
Napisałam jeszcze, że żałuję, że w ogole się tego podjęłam, że te pieniądze nie były tego warte i ze równie dobrze mogła zostać tydzien dłuzej i sama kogoś znaleźć.
Mimo wszystko nadal obstawiam przy swoim, ale chciałabym poznać wasze zdanie na ten temat: jak byście się zachowały na moim miejscu?
|