jej, współczuję tych nerwów

Na szczęście dzidzie masz silną i nie dała się

Wyleguj się, jak doktor kazał, a ja dołączam swoje magiczne

by wszystko było ok
A ja wróciłam

Pogoda paskudna, zimno, mokro... tyle że powietrze fajne, takie odpyłkowane (przy mojej alergii wszystko co lata w powietrzu mnie dusi). No i w sumie zrobiłam sobie dziś taki ok. godzinny spacerek (dość szybkim krokiem).
Wyniki odebrane. Zmian rakowych brak.
Ale baba w recepcji jak mi je dawała, to zrobiła minę jakbym była albo trędowata, albo miała raka złośliwego z przerzutami od razu

A ja po prostu, świeżo po staraniach o dzidzię złapałam grzyba i w zasadzie to do lekarza przyszłam go wyleczyć (swędziało niemiłosiernie) a cytologię, to mi doktor zrobiła przy okazji, jak powiedziałam, że były starania (wtedy nie było jeszcze nic widać ani na teście, ani na usg). Wszystko zostało od razu wyleczone, na odebranie testu byłam umówiona na dziś, ale baba na recepcji od razu mnie pojechała, że to trzeba było wcześniej odebrać i to trzeba leczyć, muszę jak najszybciej iść po receptę itd...

Dobrze, że zrezygnowałam z tej przychodni, bo recepcja, to tam wcale nie lepsza od lekarki
Tylko teraz tak sobie myślę... czy to moje zakażenie złapane tak na samym początku owulacji (lub w trakcie) nie zaszkodziło dzidziusiowi... pęcherzyk w końcu ciągle pusty

Nie wiem jak doczekam przyszłego tygodnia...