Napisane przez Immaginary
Cześć wizażanki. Piszę do Was, bo jestem od wczoraj psychicznie rozchwiana, wręcz nie mogę wykonać najprostszej czynności i ciągle mi się zbiera nawet nie na płacz, ale na wycie. Być może za kilka dni bedzie mi wstyd, że w ogóle założyłam taki temat, ale w tym momencie naprawdę nie mam się komu zwierzyć, a czuję, że zaraz zbzikuję.
Wczoraj się pokłóciłam z moim chłopakiem, z którym jestem od 5-ciu miesięcy. Dodam, że jest to mój pierwszy związek, na który patrzę poważnie. Facet jest wprost cudowny, jest oczywiście kilka przeciwieństw, ale to jak w każdym chyba związku. Najważniejsze jest to, że oboje dążymy do wspólnego zrozumienia, bo naprawdę nam zależy na budowaniu wspólnej przyszłości. Ufam mu bezgranicznie.
No ale wczoraj była pierwsza, naprawdę paskudna kłótnia. On wprawdzie nie odczuł jej tak mocno jak ja, ale ja sama siedzę jak na szpilkach. Wydaje mi się, że po raz pierwszy kłóciłam się z nim zupełnie inaczej niż wcześniej. Wcześniej dążyłam do tego, by sprzeczać się "inteligentnie", by przede wszystkim znaleźć rozwiązanie problemu. A tym razem byłam okropna, włączył mi się jakiś paskudny, czarny humor, proponowałam rozwiązania, o których wcześniej nawet bym nie pomyślała. On tak tego nie odczuł (tak twierdzi), bo trudno go zranić, ale ja po prostu czytam to co wypisywałam i nie mogę w to uwierzyć.
I dlatego, od wczoraj czuję coś dziwnego. Mimo, że się pogodziliśmy, to nie czułam ulgi, jaką odczuwałam zawsze. Czuję, ze coś się zmieniło, przede wszystkim we mnie.
Wcześniej byłam w dwóch związkach, a były to związki z inicjatywy facetów, którzy potracili dla mnie głowę, a ja próbowałam się w nich zakochać, ale nie wychodziło. I dlatego, zawsze po (mniej więcej) trzech miesiącach czułam, że już nie dam rady z nimi być. Że już zaczynają mnie trochę od siebie odpychać, że mają wady, które mnie doprowadzają do szału, że to się nie uda. I wtedy też zawsze chodziłam przez kilka dni jak struta, bo jednak walczyłam, wmawiałam sobie, że są wspaniali, że już nikogo takiego nie poznam, ale i tak było mi wręcz niedobrze z emocji i w końcu dla zachowania równowagi psychicznej zrywałam. Teraz, z perspektywy czasu wiem, że postępowałam słusznie, bo nigdy nie byłabym w stanie ich pokochać.
Tyle, że sprawa z moim aktualnym TŻ jest zupełnie inna! Do niego od początku czułam motyle w brzuchu, byłam w siódmym niebie gdy po raz pierwszy się przytuliliśmy, pocałowaliśmy i tak dalej. Nadal uważam zresztą, że jest właściwie pozbawiony wad. Bardzo mi imponuje i czuje, że go uwielbiam. To znaczy, czułam jeszcze do wczoraj. Bo po tej kłótni, czuję to samo co w przypadku moich byłych! Znowu mi się włącza to samo, ciągle mi się chce ryczeć, jest mi niedobrze z emocji, pomimo tego, że się pogodziliśmy! Ciągle mi się kołacze w głowie myśl o zerwaniu, ale przecież to niemożliwe, bo bym tego bardzo żałowała, to naprawdę pierwszy facet, z którym było mi tak wspaniale! I nie wiem co mam robić, poradźcie proszę.
|