Przyczajenie
Zarejestrowany: 2013-10
Wiadomości: 8
|
Nowe miasto, problemy...
Przepraszam, jeśli wyjdzie za długo, ale chcę się po prostu wyżalić, a niestety nie mam z kim porozmawiać. Dziękuję wszystkim, którzy przez to przebrną.
Mam 19 lat. We wrześniu tego roku wyjechałam na studia. Jakieś 400 km od rodzinnego domu, mimo że pod nosem miałam kilka większych miast (jedno z nich było moim marzeniem, chyba od zawsze). Nie wiem czy daleko czy blisko, ale dla mnie na tyle daleko, że nie mogę sobie pozwolić na weekendowe powroty do domu. Ze względów finansowych, czasowych. Nawet ten jeden raz w miesiącu No ale pojechałam. Oczywiście po kilku kłótniach z rodzicami itd. Ale się dogadaliśmy. W sumie to byłam uważana w rodzinie za taką nieporadną, więc to w jakiś sposób przyczyniło się do tego, aby pokazać, że jednak potrafię być samodzielna (bo taka byłam, tylko że nieśmiałość wszystko mi utrudniała, czego nie rozumieli). Chciałam też zostawić przeszłość za sobą i tamtejszych ludzi. Ale przede wszystkim chciałam wyjechać dla chłopaka. Żeby już nie tęsknić, żeby mieć siebie na miejscu, żeby nie czekać na siebie jeszcze kilku lat. Nie mieszkamy razem, ale to piszę tak informacyjnie. Tylko, że wszystko się pozmieniało i nie jest tak jak to sobie wymarzyłam. Albo za dużo sobie wyobrażałam. Albo on się zmienił. Albo pokazał swoje prawdziwe "ja". Chyba dopiero teraz zrozumiałam, że ten wyjazd to najgłupsza rzecz jaką w życiu mogłam zrobić. Tym bardziej, że on jeszcze parę miesięcy temu powiedział mi, że do mnie na pewno by nie przyjechał. Miłość zaślepiła mnie całkowicie. No ale mam teraz za swoje.
To tak słowem wstępu. Zacznę od najgorszych rzeczy:
Praca. Jak mam do niej iść to po prostu płaczę. Jedynie koledzy i koleżanki są w porządku, ale to niestety nie ma zbyt wielkiego znaczenia. Szukam innej, ale jest mi strasznie ciężko, tym bardziej, że jakiegoś konkretnego doświadczenia nie mam, a w porównaniu z tysiącami innymi osób to już w ogóle... Utrzymać się jakoś na razie muszę, dlatego nie mam możliwości z niej zrezygnować. Tutaj też sama sobie zgotowałam taki los, bo widziały gały co brały, ale naprawdę nie było innej możliwości. Ale nikt nie powiedział, że będzie lekko, jakoś próbuję się przemęczyć, chociaż poważnie to mi się odbija na zdrowiu.
Tęsknota. Kłótnie kłótniami, ale nie sądziłam, że to będzie aż tak boleć. Z rodzicami rozmawiam dosyć często. I za każdym razem udaję wielce szczęśliwą. A jeśli zdążę przed wybuchnąć płaczem to zasłaniam się przeziębieniem, czymkolwiek. Najbardziej jestem związana z tatą, nierzadko wspominamy stare czasy, co się oczywiście źle dla mnie kończy. Ale okropnie brakuje mi też mamy, brata... Babci, która zawsze mnie wspierała, a która już nie żyje... Gdy to wszystko skumuluje się w jedną całość to jest przeraźliwie źle. Potrafię cały dzień przeleżeć w łóżku, zaryczana, nie wychodząc z niego na krok. Dzisiaj jest podobnie, ale przynajmniej znalazłam trochę siły, żeby to napisać. Tęsknota doskwiera niesamowicie. Na początku wyjazdu nie było nawet tak źle. Tylko teraz nie daję rady. Czekam tylko na święta, żeby pobyć z nimi chociaż te kilka dni Ale nie wiem jak zniosę wyjazd od nich. Boli strasznie, dlatego na tym skończę...
Chłopak. Chłopak, którego kocham. Który na początku wydawał mi się taki idealny, dla którego straciłam głowę. Mój pierwszy. Jedyny, ten na zawsze. Pff, gadam jak głupia, zakochana nastolatka, ale cóż... Za to można mnie śmiało wyzwać, jestem świadoma swojej głupoty. Szkoda tylko, że tak późno. Rzeczywistość zapukała do drzwi. Ten ideał prysnął jak bańka mydlana. Jego dominujący charakter dał o sobie poznać. Nie ma już dawnego romantycznego Ukochanego, nie ma tej uroczej pary, jaką tworzyliśmy. Nie dogadujemy się coraz częściej. A do tego całkiem niedawno dowiedziałam się ciekawych rzeczy - dwóch poważnie dzielących nas różnicach, które są dla mnie totalnie nie do przyjęcia. Nie rozumiem czemu nie powiedział mi o tym na początku. Ale mimo to walczyliśmy, próbowaliśmy zmieniać co trzeba. Wychodziło i nie wychodziło. Teraz skończyło się to tym, że na dniach mamy się spotkać. I zdecydować co z nami. Mamy oboje to przemyśleć, ale i tak przeczuwam rozstanie. To by było na pewno najzdrowsze. Tylko że kocham go. I tęsknię nadal kiedy się nie widzimy. Ja rozumiem, że nigdy nie będziemy 24/7, ale praktycznie wszystkie spotkania były z mojej chęci, mojej miłości, mojej tęsknoty. To ja zawsze pytałam kiedy się zobaczymy. Gdy przestałam o to pytać to automatycznie spotkania nie miały miejsca. Parę dni temu wyrzuciłam mu w nerwach parę słów, co w konsekwencji skończyło się tym, że powiedział, że mam wracać do domu, że mam się przenieść na wymarzoną uczelnię, blabla... Ale kocham go i nie wyobrażam sobie bez niego życia. To jest śmieszne, ale taka prawda. Może dlatego, że to jest mój pierwszy, że za bardzo się przyzwyczaiłam, że patrząc na innych chłopaków/mężczyzn to nie potrafię wyobrazić sobie na jego miejscu kogoś innego. Nie teraz. Nie chcę z nim nawet tracić kontaktu. Ale najgorsze jest chyba to, że o wszystko mnie obwinia. Do swojego błędu bardzo ciężko jest mu się przyznać (chociaż na początku było inaczej), ba, nawet nie widzi, że coś zrobił źle, mimo że mówię mu czym mnie zranił. Mimo, że z tego powodu płaczę przy nim, a on nic. Co chwilę poniżam się, żeby tylko było między nami dobrze. Mogłabym dużo jeszcze na ten temat napisać, ale najważniejsze zostało chyba napisane.
Samotność. Poza tym chłopakiem nie znam tu nikogo. No oprócz dwóch koleżanek, z którymi zaczęłam się trzymać na studiach, ale niestety one dojeżdżają na zjazdy, dlatego spotkania są prawie niemożliwe, również ze względu na nasze prace. Chociaż staramy się planować jak tylko możemy. Gdy chłopak nie przyjedzie to siedzę sama w czterech ścianach, nawet wyjście do ludzi, do miasta mi nie pomaga. Zresztą nie mam na to za bardzo ochoty. Podczas kłótni zostawia mnie już całkowicie samą, pozbawia mnie kontaktu na kilka dni. I on mi się dziwi, że chcę wracać do domu. Do tego wszystkiego dochodzi widok innych wracających studentów do domu. Aż mnie zazdrość zżera, kiedy po zjeździe wracają do domu No i od razu pojawia się płacz, ech...
Wobec powyższego, najchętniej z miejsca, natychmiast bym się spakowała i wróciła do domu. Ale teraz o tym, co mnie powstrzymuje:
Studia. Są dla mnie bardzo ciekawe, uczę się tego, co chcę robić w życiu. Bardzo w porządku wykładowcy, ludzie na roku. Nie chciałabym się przenosić, nawet nie wiem gdzie bym trafiła i czy to w ogóle jest teraz możliwe No i oczywiście te koleżanki, z którymi na pewno stworzymy fajną, przyjacielską więź. Nie chciałabym nic z tego stracić.
Hmm... honor? W końcu wykłócałam się o ten wyjazd z rodzicami, nie mówiąc o innych członkach rodziny, którzy odradzali, mówili, że mam kaprysy, że wymyślam, że mam siedzieć na miejscu, a nie że zachciewa mi się gdzieś wyjeżdżać. Koniec końców mają rację, ale jakoś nie mogę tak po prostu wrócić i usłyszeć pewnych rzeczy. Chociaż rodzice pod koniec wykazali się wyrozumiałością i ciągle podkreślali, że w razie czego drzwi do domu są dla mnie otwarte. Wiele im zawdzięczam, pomagają mi sporo.
Ale jest coś takiego we mnie, że mimo wszystko chciałabym spróbować, WZIĄĆ SIĘ W GARŚĆ, pójść nawet do tego psychologa. Chciałam posmakować innego życia w dużym mieście, rozwijać się. Gdzieś z tyłu głowy jest nadzieja, że ułoży się z chłopakiem, że będziemy szczęśliwi, że będzie jak dawniej, jak na początku... Ale boję się, że to są brednie, że nie ma już ratunku. Głupia nadzieja i głupia ja. Nie zmienię przeszłości, chociaż bardzo bym chciała. Nie dopuściłabym do takiego stanu. Człowiek na błędach się uczy, ale pomyśleć trochę przed też bym mogła...
Nie wiem, co zrobić. Tak naprawdę to jestem zrozpaczona tym wszystkim. Pewnie wydaję się Wam dziecinna, zresztą może coś w tym jest. Już to słyszałam. Strasznie namieszałam. Chcę się ogarnąć, ale na razie nie jestem w stanie, to wszystko tak mnie przytłacza, a już najbardziej boli. Nie umiem sobie pomóc. Nie jestem silna. Chcę wracać. Ale też nie chcę się poddawać tak po prostu, tylko że nie mam żadnego oparcia
Na koniec chciałabym strasznie podziękować Osobom, które to przeczytały. To dla mnie dużo znaczy. Bo trochę mi ulżyło, gdy to napisałam.
Pozdrawiam Was.
|