Dziewczyny,
Mam ostatnio problem, chcialabym żeby ktoś pomógł mi otworzyć oczy na sprawę bo nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć, dlatego piszę do Was

Wy zawsze pomagacie (wiem, bo mam inne konto i też pomagam

)
Chodzi o mojego Tż i mnie. Na ogół się dogadywaliśmy, mamy podobne spojrzenie na świat i tak dalej. Jesteśmy razem 4 lata , po ślubie 2 - dla niektórych to może być ważna informacja
Ostatnio coś się pochrzaniło, rozmawiam z nim i mam wrażenie że rozmawiam z kimś z obcej planety, on kompletnie nie ogarnia o czym ja do niego mówię jakbym mówiła po Chińsku.
Konkretne sytuacje:
- nie przepadam za hałasem który generują dzieci(i za hałasem w ogóle). Jak są gdzieś i się same sobą zajmują, bawią ale nie wrzeszczą to jest ok. Ale jak zaczynają się wrzaski, pogonie, rzucanie wszystkim a jeszcze do tego rodzice na to kompletnie nie reagują to jestem na granicy szału. Ostatnio przyszli jego znajomi z dziećmi - biegały po całym domu, brały moje rzeczy, darły się
kilka godzin, czułam się jak psychopatka z horroru, w głowie której każdy dźwięk to coraz większa szpila. Nie rozumiał jak mogłam mieć pretensje bo to tylko dzieci (takie tłumaczenia jeszcze bardziej mnie wkurzają). Wczoraj w restauracji nie mógł ogarnąć jak mogłam nie chcieć usiąść w ciasnym pomieszczeniu z biegającymi dziećmi i poprosiłam o miejsce w innej części, żeby odpocząć i spokojnie zjeść. Stwierdził że go przerażam

W ogóle jaki schiz, ja nie ogarniam jak można nie zrozumieć że ktoś nie lubi hałasu i lubi spokój po ciężkiej pracy> Czasem to aż mi się płakać chce, bo robi ze mnie kogoś nienormalnego jak tylko izoluję się od wrzasków, jak na plaży wkurzam się że rodzice nie reagują jak dzieci obsypują plażowiczów piachem albo wodą, albo że jestem zażenowana jak nie reagują na to że ich dzieciak położył się na podłodze w poprzek przejścia w hotelowej restauracji i trzeba go omijać przechodząc dookoła całą salę bo panicz sam z siebie nie raczy się usunąć (wiem że to nie wina dzieci ale rodziców). Tak strasznie mi ręce opadają bo potem wyrastają ludzie którzy wszystko i wszystkich mają w dupie
- Drugi problem to jego rodzina. Jest bardzo fajna ale jak wszędzie nie wszyscy są super tak jak się na pierwszy rzut oka może wydawać. A Tż nie reaguje kiedy wie że kilka miesięcy ktoś mnie obraża,a ja wieczorami przez to płaczę, przecież najważniejsze są dobre stosunki a nie ja. Nie rozumie że mam żal do osoby która była ze mną bardzo blisko a pokazała mi jak bardzo ma mnie w dupie. "Roztrząsam". Zawsze my się do nich musimy dostosowywać, jego bratanica zaprasza dziadków(których mamy przywieźć i odwieźć) i mamy zrezygnować z zaplanowanego leniwego niedzielnego popołudnia - jedynego w tygodniu- bo ona tak chce, a przecież dla Tż nie ma problemu. Zapytałam dziś tylko czy na urodziny chrześnicy musimy jechać idealnie w ten dzień bo mam inne plany(to jest w tygodniu) ale bardzo chcę jechać bo ją bardzo lubię, czy nie możemy np. dzień wcześniej - niedziela. Nie mówiłam o imprezie tylko odwiedzinach. Tż obruszył się że nie będzie sześciu osób dostosowywać do mnie bo ja coś tam sobie wymyśliłam -wiecie, nawet o to nie prosiłam i o tym nie myślałam ale i tak zrobiło mi się przykro bo zrozumiałam to tak że moje plany są nieważne.
Ja nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć, czy to ja się mylę i przesadzam oczekując że ktoś będzie szanował moje uczucia i plany? Czy ja czegoś nie rozumiem? Nie umiem się ustawić na samym końcu i każdemu wchodzić w tyłek, każdemu ustępować i zapominać o sobie - tak miałam w domu rodzinnym i nigdy do tego nie wrócę