Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2012-10
Wiadomości: 6 369
|
Dot.: Noworoczne Mamusie - STYCZEŃ/LUTY 2014 cz. 10
hej, wkońcu się zebrałam i napisałam
oto spóźniony opis mojego porodu:
zapomniałam się zapisać na ktg a zbliżały się święta więc postanowiłam pojechać na ip. przy okazji uznałam, że powiem o tym, że mi mokro no bo jakiś powód przyjazdu na ip być musi.
położna w rejestracji podłączyła mi ktg, skurczy mniej niż na poprzednim badaniu, praktycznie wcale. idę do gabinetu gin, mówię że od kilku dni mam bardziej mokro i martwię się, czy to nie wody. na fotel, dr czymś psiknął, coś przyłożył i mówi, że to wody. zaczyna badanie, wkłada palce i nagle chlusnęło ja tylko oparłam głowę i bardzo kulturalnie rzekłam "ja pie*dolę"
była godzina 20.30.
lekarz się uśmiał, kazał się ubrać i wypisuje kartę do szpitala. zapamiętałam, że pytał od kiedy mi tak ciekło. mówię, że nie wiem, od kilku dni, 3 może 4 dni miałam tak dużo bardziej mokro. a on, że mi tak nie napisze bo mnie położne zjedzą bo jest 6h na zgłoszenie się do szpitala. napisał, że od 2 w nocy mi leciały, czyli już i tak 18 godzin.
zabrali mnie na oddział przedporodowy. ochrzan od położnej, że tyle godzin się nie zgłosiłam i mogę mieć zakażenie a co gorsza dziecko może mieć zakażenie. zrobili badanie, wyszło ok. dziecku można sprawdzić dopiero po porodzie. o 21.30 miałam rozwarcie na 3cm i podłączyli mi oksytocynę. zaczęła działać od razu, 22.30 już miałam skurcze co 3 min. 22.45 badanie i 5 cm rozwarcia. wrócił tż i od razu nas przenieśli na porodówkę.
podłączyli zdalne ktg, chodziłam, kucałam, pochylałam się i dzięki temu skurcze były znośne. odmówiłam znieczulenia. z tej części porodu nie pamiętam za wiele, szybko mi to mijało. co jakiś czas przychodziła położna i badała. robiła to bardzo boleśnie, w ogóle sucz straszna. jak krzyczałam, że delikatniej to mówiła, że przecież muszę jakoś urodzić. ale jak przychodziła lekarka albo inna położna to jakoś nie wyłam z bólu.
tętno Hani momentami wzrastało za bardzo, musiałam się na chwilę położyć. na leżąco ból skurczy był milion razy mocniejszy, darłam się jak zwierzę. jak wstałam minęło i znów było znośnie. około 00.30 zaczęły się powoli skurcze przypominające parte, ale rozwarcie było dopiero 7cm. poprosiłam o stołek do rodzenia i na nim czułam się super, ból był w miarę i powiedziałam że na nim chcę rodzić.
koło 1.30 już było grubo. rozwarcie 10, skurcze na maksa, ale jeszcze mało parte. położna kazała mi wejść na łóżko i tu zaczął się dla mnie prawdziwy ból. nie umiałam sobie ulżyć. zaczęły się parte, nie pozwoliła mi rodzić tak jak chciałam. kazała przeć, parłam ale źle - mówiła, że nic nie idzie do przodu, że jeśli tak będę parła to zrobię dziecku krzywdę. ja nie wiedziałam, jak jest prawidłowo a ona mi nie pomagała tylko stresowała mnie takim gadaniem. kazała przy parciu nogi na siebie a dla mnie instynktowne było odwrotne czyli nogi w fotel. i nie umiałam tego odwrócić i zrobić odwrotnie niż czułam. a starałam się jak mogłam, przecież chciałam już urodzić, mieć to za sobą i przede wszystkim nie chciałam nic złego zrobić Hani. wkładałam w parcie całe serce a ciągle słyszałam, że robię źle.. dała mi dotknąć główki, znów komentując że robię dziecku krzywdę. bałam się o małą i miałam poczucie, że jestem beznadziejna bo nawet urodzić nie umiem.
pojawiła się jeszcze jedna położna i pani doktor. położna mnie trzymała za jedną nogę, tż za drugą i pchali nogi na mnie a ja parłam. w końcu się stało, mała wyszła o 2.35.
na chwilę położyli mi ją na brzuchu, taką fioletowo-zieloną. to była sekunda, nawet nie dotknęłam, zdążyłam tylko pomyśleć, że taka wiotka jest. ja rodziłam łożysko a tż przecinał pępowinę.
nagle pojawiło się jeszcze dwóch lekarzy i w pośpiechu coś zaczęli robić, biegać, powiedzieli, że mam krwotok. coś mi podłączyli do kroplówki, zastrzyki jakieś dali, czopki w tyłek wkładali, ten doktor co mnie na ip przyjmował całym ciałem uciskał mi brzuch. lekarka łyżeczkowała i nie zapomnę tego dźwięku metal o metal, jak ostrzenie noża. i uczucie takiego metalicznego rozpychania w środku. skończyła a krwotok trwał, znów zastrzyki, uciskanie brzucha i jeszcze jedno łyżeczkowanie. mi się zrobiło zimno i cała dygotałam wręcz i płakałam. ba, wyłam. nie pamiętam co dalej, to już był koszmar. nie wiem, czy jeszcze trzeci raz mnie nie skrobali.
ciągle miałam w głowie myśl, że ból miał odejść jak dostanę małą do piersi - a nie dostałam i to wszystko po porodzie było już nie na moje siły. obolała, marzyłam tylko o tym żeby dostać dziecko, złożyć nogi i już nigdy ich nie rozłożyć.
krwotok się skończył o 3.30. do rana zostaliśmy w sali porodowej na obserwacji. brzuch mi obłożyli lodem i co 20 min przychodził ktoś mnie badać i sprawdzić, czy ok, i znów to samo- jak przychodziła ta 'moja' położna to wyłam z bólu, ona po prostu przez skórę łapała macicę i sprawdzała, czy się kurczy. jak przychodził ktoś inny to było nieprzyjemne ale do zniesienia. było mi zimno jak nigdy, cała dygotałam.
Hania leżała w łóżeczku obok i miałam siłę tylko na nią patrzeć
|