Raczkowanie
Zarejestrowany: 2012-12
Lokalizacja: Lublin
Wiadomości: 369
|
Dot.: Noworoczne Mamusie - STYCZEŃ/LUTY 2014 cz. 11
Witam się w nowym wątku i oczywiście wielkie gratulacje dla Agooli i Gosi!
Korzystając z okazji, że Kubuś jeszcze śpi, wklejam opis mojego porodu. Sorki za długość, ale mnie wzięło na wygadanie się.
Piątek, 3 stycznia
Od rana nic nie zapowiadało „wielkiego wydarzenia”. Czułam się tak jak zwykle w ostatnim miesiącu-siostra zgaga, braciszek ból, kuzyni obrzęki i krewny zaparcie. Kubuś ruszał się w brzuchu jak szalony, kopał boleśnie, nawet wieczorem skarżyłam się do mamy, że mam już tej ciąży serdecznie dosyć i chcę już rodzić, a tu nic się nie dzieje. Włosy miałam nieumyte, nogi nie golone od 4 dni, futrzak intymny też w pełnej krasie (mój małż uprzejmie mi doniósł, że „zarosłam jak Yeti”, sama zobaczyć nie mogłam ), ale stwierdziłam, że będę pastwić się nad własną higieną w sobotę, bo dzisiaj już mi się nie chce. I padłam spać, co nieco tylko umywszy podwozie.
Sobota, 4 stycznia
g. 4:15. Obudziłam się nagle, z pełnym przekonaniem, że mi się chce siku. Ze względu, iż zerwanie się z wyrka groziło mi niemal kalectwem z powodu bólu spojenia, zaczęłam powoli się wygrzebywać z piernatów i nagle poczułam, że jest mi coś „bardziej mokro”. Wstałam z łóżka i… już wiedziałam-zaczyna się!!! Powoli czołgałam się w stronę łazienki (całe 5 metrów od łóżka), zostawiając za sobą mokrą ścieżkę. Nic mnie nie bolało, zero stresu, raczej radość, że nareszcie koniec udręk (ha,ha,ha-tylko ja mogłam być do tego stopnia głupia…). W łazience przyjrzałam się wkładce-wody były czyste. Co więc Ewunia postanowiła zrobić?! Umyłam głowę, nałożyłam odżywkę, wysuszyłam łeb i zabrałam się za futrzaną czystkę. Nogi udało się zrobić prawie bez trudności, niestety, podwozie stawiło opór, wpadłam więc w furię i trzebiłam „na ślepo”, że się nie zarżnęłam, dzisiaj się sama dziwię… Wzięłam prysznic, długi, bo było mi zimno, piec miał się włączyć dopiero o 6.
g. 5:30. Zakończyłam czynności toaletowe i postanowiłam obudzić męża. Ocknął się dość szybko i ze stoickim spokojem zapytał „jedziemy?”. Za to go kocham, ja w międzyczasie zaczęłam już wpadać w panikę, bo na wkładce pokazały się krwawe smugi, więc zaczęło mną telepać ze strachu.
g. 5:45. Zadzwoniłam do mamy, żeby przyjechała do Wiktorii.
g. 6:20. Wyruszyliśmy do szpitala.
g. 6:45. Dotarłam na IP, siedziała super położna, powiedziałam, że odpłynęły mi wody i leją się nadal, z krwawymi smugami. Obejrzała wkładkę, powiedziała, że prawidłowo, nic złego się nie dzieje. Lekarz dyżurny miał akurat pilną cesarkę, więc w międzyczasie podłączyła mnie do ktg. Przyszła druga położna (też świetna), okazało się, że na ktg skurcze na poziomie 10-15%. Myślałam, że będę walić głową o ścianę, miałam bowiem nadzieję na tak szybką akcję, żeby na cc było za późno. Potem przyszedł pan dr, młody i baaardzo przystojny, sprawdził na samolocie, że rozwarcie jest na palec, więc przede mną będą 4 inne cc, ja byłam dopiero 5 w kolejce. Normalnie załamka, myślałam, że tam padnę z pragnienia (okropnie chciało mi się pić). Wypełniłam wszystkie papiery, zostałam uszczęśliwiona wiadomością, że nie ma miejsca i będę leżała na korytarzu (co przeżyjemy to nasze!) oraz natychmiast potem drugą wiadomością, że porodówka jest na drugim piętrze, a winda jest zepsuta (normalnie szał ciał i uprzęży!).
g. 8:15. Wyczołgałam się na to drugie piętro, sapiąc i dysząc jak lokomotywa z przeceny. I pierwsze co zobaczyłam, to drzwi do sali operacyjnej-miejsca kaźni. Normalnie zaczęło mną trząść, spanikowałam. Mój mąż po raz kolejny wykazał się spokojem, przytulał, uspokajał, żartował z pielęgniarkami i położnymi, wtedy myślałam, że go za moment zabiję, dzisiaj kocham go za to jeszcze bardziej niż wcześniej. Wbili mi wenflon, pobrali krew do badań i zrobili lewatywę (nic strasznego, myślałam, że za***am cały szpital, ale spokojnie zdążyłam do toalety). Przemiłe położne powiedziały, że mam spokojnie siedzieć i czekać, mogę też chodzić, tańczyć, stawać na rękach, bo akcja się nie rozkręca, więc wszystko się przyda.
g. 11:00. Poczułam pierwsze, bardzo słabe skurcze. Przyleciał doktor z izby przyjęć i drugi (równie przystojny), zbadali mnie, rozwarcie nadal na palec, więc stwierdzili, że zrobią jeszcze dwa cc przed moim. Normalnie wpadłam w furię, ale uśmiechnęłam się grzecznie, co by sobie tych dwóch nie zrażać, przebrałam się w super sexi szpitalną koszulkę i czekałam na rozmowę z anestezjologiem, którego zamierzałam przekonać, że życzę sobie pełną narkozę.
g.12:15. Pojawiła się cudowna kobieta-pani anestezjolog, nie wiem do dzisiaj jakim cudem, ale zdołała namówić mnie na znieczulenie w kręgosłup (podpajęczynówkowe) i jestem jej za to wdzięczna. Zrozumiała moje wszystkie obawy i lęki, wzięła pod uwagę dwie zasadnicze prośby (że nie chcę widzieć w lampie co mi robią w brzuchu i żeby ze mną cały czas rozmawiała).
g. 12:50. Pani anestezjolog zabrała mnie do sali na znieczulenie. Nie było przyjemne, ale nie bolało, najgorsze było wygięcie kręgosłupa i dyszenie we własny (obfity!!!) biust przez dłuższą chwilę, nogi zwiotczały w kilka sekund, przestałam czuć własną d***ę i wleźli dwaj przystojniacy robić cięcie. W międzyczasie, już w znieczuleniu, założono mi cewnik (po rzeźnicku chyba, co odcierpiałam później). Parawan przed nosem podnieśli mi tak, że lampę zasłonili całą, anestezjolog dotrzymała słowa i cały czas ze mną gadała (pamiętam, że był temat o dogoterapii, bo ją zaciekawiło, jak coś o tym wspomniałam, ale skąd mi się ten akurat temat nasunął, za Chiny średnio ludowe nie jestem w stanie sobie przypomnieć). Jeszcze w międzyczasie okazało się, że jeden z lekarzy-przystojniaków jest dobrym kolegą mojej znajomej, więc od tego momentu była także gadka z lekarzami na temat psów i kotów.
g. 13:15. Kubuś zobaczył świat. Zważyli go, zmierzyli, wytarli i dali mi do twarzy. Popłakałam się.
Potem Małego zabrali na noworodki, a mnie zaczęli cerować, trochę to trwało, zaczęło mną wtedy telepać, miałam okropne dreszcze, dostałam też oksytocynę w kroplówce na obkurczenie macicy i wtedy rąbnął mnie ból głowy. Od razu dostałam leki i maskę tlenową i powoli przeszło. Dreszcze mnie trzymały jeszcze z godzinę po cięciu, w dwie godziny po cc zaczęło schodzić znieczulenie z brzucha, dostałam leki, jakoś przeżyłam. Przepisowe 12 godzin nie podnosiłam głowy, Małego przywozili do mnie 3 razy, próbowali przystawiać do piersi, ale od razu wylazła mu infekcja, nie chciał ssać wcale. Nie jadł w ogóle przez 3 dni, dopiero po antybiotykach w 3 dobie zaczął jeść. Ja się przez pierwszą dobę okropnie mordowałam z zatkanym nosem, brzuch dawał popalić mniej, niż nochal. W 16 godzin po cc wyjęli mi cewnik, super położna postawiła mnie na nogi, najgorzej było stanąć całym ciężarem na nogach, jak się już wyprostowałam to szło wytrzymać. Poszłam zaraz pod prysznic w towarzystwie położnej, ale dawałam sobie radę sama. Rana piekła i bolała, ale ogólnie to cc zniosłam dużo lepiej niż pierwsze. Ale jeśli mam być szczera, to nikomu nie polecam cc, patrząc na dziewczyny nawet po trudnych porodach, poszyte, pocięte, popękane (porodówka miała przerób nie z tej ziemi, 37 dzieci w 3 dni) mogę powiedzieć jedno-przy porodzie sn ból kończy się w momencie urodzenia dziecka, po cc wtedy się zaczyna…
§ Po cewniku miałam takie otarcia w cewce moczowej, że przez pierwsze 10 dni po porodzie siadałam na kiblu i wyłam z bólu (znałam to już, po pierwszym cc miałam to samo), wyleczyli mnie dopiero furaginem, urosept i monural nie zadziałały.
§ Wyciąganie drenu w drugiej dobie było hardkorowe, to cholerstwo sięgało chyba aż do żołądka.
§ Obrzęki, które miałam przed porodem były niczym w stosunku do tych, które pojawiły się po porodzie, nie mieściłam się w żadne klapki, ciapy, nic, wszystko wlazło w nogi i trzymało się do 9 doby po cięciu.
§ Laktacja po cc uruchomiła się lekko w 5 dobie, w 7 zaczęło lecieć dobrze, ale stres zadziałał bez pudła-karmimy się przede wszystkim mm. Cyce są na deser...
§ Zaparcia miałam takie koszmarne, że myślałam, że mi d***ę rozerwie, a problemy z pęcherzem jeszcze ból nasilały, do dzisiaj jelita nie pracują mi jeszcze tak jak trzeba. Polecam laktulozę.
§ Zdejmowanie szwów w porównaniu z całą resztą to sama przyjemność.
Podsumowując: cc jest be! Mimo super położnych i świetnej opieki w szpitalu, mimo przystojnych i dobrych lekarzy, najgorszemu wrogowi nie życzę cesarki!!!
__________________
Wika - 13.06.2007 
Moje   odeszły 30.11.2012 
Kubuś - 04.01.2014
|