Wizaz.pl - Podgląd pojedynczej wiadomości - Hardkorowa dieta
Podgląd pojedynczej wiadomości
Stary 2014-01-26, 20:51   #3
Vasanta21
Przyczajenie
 
Zarejestrowany: 2014-01
Wiadomości: 9
Dot.: Hardkorowa dieta

Heh, flybadangel 46kg... Nie wiem, ile masz lat. Pamietam jak przez mgłę, że bardzo cięzko znieść, kiedy efekty cieżkiej pracy błyskawicznie trafia szlag. Teraz będzie kontynuacja.
Byłam młoda i głupia, miałam niecałe 13 lat. Najpierw odchudzałam się metodą MZ, ale nie szło mi najlepiej, potem nastąpiło prawdziwe
pierwsze odchudzanie
Ciocia przywiozła do pokazania "Dietę życia" Maji Błaszczyszyn i zastosowałam się jak potrafiłam. Przede wszystkim dużo owoców i to na dzień dobry. Myślę, że to właśnie one mnie zgubiły. Nic to, były efekty, więc się cieszyłam. Szybko zauważyłam zmiany na gorsze w szkole. Moje "kodowanie automatyczne", jak to nazywałam gdzieś wyparowało. Wcześniej pamiętałam z lekcji wszystko, nawet tych, które mnie interesowały. Nie miałam najmniejszych problemów z koncentracją. Średnia 5 z haczykiem przy kompletnym obijaniu się. Potem musiałam juz włożyć w naukę trochę wysiłku.
Nadeszła jesień a mnie dopadło jojo. Wiosną przypominałam już okragłego pączusia, choć wciąż jeszcze nie była to tragedia. W tym czasie urosłam może z centymetr i ani mm więcej aż do teraz. Zmienił sie mój sposób reagowania, stałam się drażliwa, płaczliwa, histeryczna i depresyjna. Z biegiem czasu w domu zaczęło dziać się źle. Jadłam wszystko a najbardziej cukier, nawet ten z cukierniczki. Mama próbowała ograniczyć mi jedzenie, pilnowała ale to nic nie dawało. Było tylko gorzej i gorzej. Mając 15 lat ważyłam 82 kg. Byłam w pierwszej klasie szkoły średniej. Jak piękne były to czasy, moze sobie wyobrazić tylko ten, co przerabiał podobną sytuację

---------- Dopisano o 16:13 ---------- Poprzedni post napisano o 16:03 ----------

Tutaj dodam szczegół, który sprawiał, że całkowicie odpychałam swoja cielesność. Wyrósł mi mianowicie dorodny biust. Teraz (64kg) nosze brytyjski rozmiar 70G, jaki był ten rozmiar przy 82 kg już sie nie dowiem, w kazdym razie bielizny na mnie w sklepach nie było. W chwilach brania sie w garść obiegałam bielizniaki w dużym miescie ale panie zawsze oferowały mi coś w okolicy 95C (był rok 1994). Obwód miałam na karku a biust pod spodem, z boku i wielkie buły z góry. Narzucałam na to najwieksze męskie koszule jakie udawało mi sie znaleźć i udawałam, że mnie nie ma. Niestety obleśni faceci na ulicach nie dawali się nabrać i często wysłuchiwałam uwag typu "ale zawieszenie" i co to by ze mną nie robili

---------- Dopisano o 17:29 ---------- Poprzedni post napisano o 16:13 ----------

W wakacje po drugiej klasie LO pewne wydarzenie z życia rodzinnego sprawiło, ze wzięłam sie w garść. Wcześniej wogóle nie myślałam ani nie próbowałam diet, bo głód był zbyt silny, pomimo że już straciłam okres (tak, tak od nadmiaru tez się go traci i wywoływanie nic nie pomaga) Wykradałam pieniądze rodzicom i zaczynałam dzień w szkole od wizyty w spozywczaku. Mnóstwo cukierniczego pieczywa i słodyczy umozliwiało przetrwanie tego koszmaru, jakim było LO - NIENAWIDZIŁAM go z całego serca.
W każdym razie pewna wiadomość sprawiła, ze straciłam apetyt, nagle i bez sensu. Byłam w jakimś amoku. Po trzech dniach ustąpiło ale metabolizm zmienił się na tyle (przestawienie na wypalanie zapasów), że dieta stała sie możliwa. W ciągu dwóch miesięcy zleciałam około 10kg. Głodowałam trochę, jadłam wszystko ale mało, nawet chleb i kiełbasę. Robiłam to na wyczucie a nie stosowałam się do jakichś wyniszczających urojeń dietetyków od siedmiu boleści. Grunt, że sie udało i nie było jojo.

---------- Dopisano o 17:41 ---------- Poprzedni post napisano o 17:29 ----------

Po tych udanych wakacjach postanowiłam naprawić sytuację również w szkole. Zaczęłam wkuwać słówka (nadrobiłam dwa lata angielskiego), co kiedyś było nie do pomyslenia, odrabiać lekcje, czytać podręczniki. Byłam z siebie dumna. Nie sadziłam, że mam wogóle jakąś wolę, nie wspominając o silnej. Pilnowałam wagi, powoli spadała do 68 kg. Pierwszy raz w życiu czułam się w porządku. I znów nastapił przełom. Wtedy myślałam, że dobry, po latach wiem, ze zły. Po dwóch miesiącach wysłano mnie, ku mej ogromnej radości na oddział nerwic (sprawa mocno przedawniona, spóźniona o kilka lat, już nieaktualna ale chciałam urwać sie ze szkoły i nigdy wiecej nie oglądać swojej wychowawczyni, podłej larwy). Tam dostałam najpierw złe a potem dobre antydepresanty, których skutkiem ubocznym była utrata apetytu na węglowodany. Tam się na przemian odchudzałam i tyłam w granicach 68-60. I tam też pierwszy raz spotkałam anorektyczki i bulimiczki. Było ich mnóstwo już wtedy.

---------- Dopisano o 17:54 ---------- Poprzedni post napisano o 17:41 ----------

Refleksje na temat tych dziewczyn były takie: bulimiczki wydawały się życzliwe, wyrozumiałe, refleksyjne i ogólnie rzecz biorąc ludzkie. Anorektyczki nie przypadły mi do gustu, bo raz, że im zazdrościłam, a dwa wydawały sie zarozumiałe, narcystyczne i aroganckie, z wyjatkiem jednej, z którą się serdecznie zaprzyjaźniłam. Co do postrzegania kobiecego ciała, rozbroił mnie raz kolega, który powiedział, że on wogóle tych dziewczyn nie rozumie, jak można się głodzić czy wymiotować, ze jemu się podobają takie średnie dziewczyny, takie jak B. (a B. miała ciezką dwa lata trwającą bulimię heh).
W każdym razie kontakt z "żywieniowymi" na oddziale, na którym spędziłam półtora roku, na nowo wyprał mi mózg. Z moich spostrzeżeń, jeśli ktoś ma tendencje do zaburzeń odżywiania w żadnym razie nie powinien miec do czynienia z i innymi takimi osobami, bo zamiast sie wspierać i ciągnąć ku górze, dziewczyny sie pogrążają.

---------- Dopisano o 18:05 ---------- Poprzedni post napisano o 17:54 ----------

Te prawie dwa lata, kiedy mogłam się uczyć i sensownie zaplanować przyszłość, spędziłam na odchudzaniu, tyciu i zamartwianiu się, że nie wyglądam jak anorektyczka, a wogóle nikt mnie nie kocha i nie lubi. I że gdybym była chuda, tak naprawdę chuda, to wszystko byłoby inaczej
I straciłam te lata. Po drodze się jeszcze nieszczęśliwie zakochałam, jak mogło byc inaczej takie jak ja zakochują się wyłącznie nieszczęśliwie. Oczywiście nie zawracałam sobie głowy tak przyziemnymi rzeczami jak matura. Zdałam, poszłam na studia ale skutki tamtych dwóch lat ponoszę do dziś. A minęło dużo czasu. W tamtych czasach podjęłam prawie same złe decyzje, bo nie kierowałam sie swoim interesem. Zresztą biorąc pod uwagę, jak karmią w placówka służby zdrowia to nie ma sie co dziwić. Przez trzy lata studiów brałam leki, których nie potrzebowałam i oczywiście dzielnie się odchudzałam. I w końcu, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, udało się. A było tak:

---------- Dopisano o 18:14 ---------- Poprzedni post napisano o 18:05 ----------

Koleżanka pozyczyła ode mnie drogą książkę, po czym powiedziała, że mi nie odda bo potrzebuje. W zamian dała "Dietę optymalną" Jana Kwaśniewskiego, czarna okładka a na niej autor w towarzystwie jajek. I koleżanka powiedziała: masz tylko jej nie rób, mama pracowała w jego sanatorium, ludziom tak cholesterol rósł, że lądowali w szpitalach.
Przeczytałam w życiu mnóstwo ksiażek. Z biegiem lat coraz trudniej było dorwać taką naprawdę dobrze napisaną. Ta była jedną z najlepszych, jakie czytałam. Łyknęłam ją w jedną noc a potem kilka razy do niej wracałam, do niej i do wszystkich innych, jakie napisał J. Kwaśniewski. Co by nie mówić o diecie, pisać autor potrafi znakomicie. I to był mój przełom nr 3.

---------- Dopisano o 18:54 ---------- Poprzedni post napisano o 18:14 ----------

No ale książka sobie a rozumienie jej treści to już całkiem coś innego. W praktyce zrozumiałam, że węglowodany są złe a reszta jest dobra. Zaczęłam jeść jak mój kot serduszka, żołądki i wątróbki kurczęce. Wyżerałam jego zamrożone porcje. Na efekty nie trzeba było długo czekać - kompletny brak sił, stan bez snu - bez myśli - bez działania. Po prostu leżałam na łóżku i tyle. Nawet by mi to nie przeszkadzało, gdyby nie studia, musiałam docierać na zajęcia. Niechcący idealnie wpisałam się w formułę fazy uderzeniowej diety Dukana, która parę lat później zrobiła się modna. Oczywiście chudnie się na tym. Ale nic więcej w zasadzie robić sie nie da. Uznałam, że to nie dla mnie. I dałam sobie spokój na jakiś czas. Jednak kusiło mnie i nęciło i robiłam do diety podchody. Przypomniałam sobie że kiedyś tam wczesniej zastosowałam dietę jajka+jabłka bez ograniczeń. w dwa tygodnie poszło sporo kg, wszystkie ciuchy na mnie smetnie wisiały i było pięknie, dopóki nie uczuliłam się na jajka. Potem oczywiście było jojo.

---------- Dopisano o 19:08 ---------- Poprzedni post napisano o 18:54 ----------

Pod wpływem wspomnień i wyjasnienia mechanizmu alergii przez J. Kwasniewskiego, parę miesięcy później zrobiłam poważniejsze podejście do do (dieta optymalna). I okazało sie, że po uczuleniu nie ma śladu. i znów ją zarzuciłam (lody, batoniki, drożdżówki itp. śmieci okazały sie zbyt kuszące). Minął z rok, znów miałam silne postanowienie poprawy. Uzbroiłam się w kalkulator i tabele wartości odżywczych. Wagi nie miałam a była wymagana, więc musiałam sie nieźle nagimnastykowac, żeby jakoś to wszystko wymierzyć i wyliczyć, wiele rzeczy "ważyłam" na oko. A jednak, pomimo popełniania błędów, sama nie wiedząc kiedy przeobraziłam się w gibkie szczupłe dziewcze, a jak kupowałam fajki, to pytali mnie o dowodzik (a byłam juz dobrze po dwudziestce). Waga pokazywała 54. I było to już zupełnie inne 54 niż to z czasów nastoletnich. Przy tym samym wzroście wyglądałam całkiem inaczej. Okazało się, że jestem klepsydrą, szczupłą klepsydrą z nienaganną cerą. Nie wierzyłam w swoje odbicie w szybach wystawowych ani w rozmiary ciuchów, które okazały sie dobre. To jak oaza na pustyni dla spragnionego wędrowca Pozostał jeden problem, choć znacznie mniejszy - wciąż nie miałam w co zapakować biustu.

---------- Dopisano o 20:13 ---------- Poprzedni post napisano o 19:08 ----------

Początkowa euforia minęła, przez długi czas było naprawdę miło, nadal waga znaczyła w moim życiu wiecej niż powinna, nadal grzeszyłam, nadal trochę chudłam i trochę tyłam, jednak było mi bez porównania łatwiej. W do uwierzyłam równiez z innych powodów. Zanim zastosowałam tą dietę bardzo często sie przeziębiałam, miałam stale podwyższoną temperaturę, a to nie świadczy o niczym dobrym. No i fajki robiły swoje. W poczatkowym okresie przekonałam się, że bardzo podniosła mi się odporność. Rozbestwiłam się do tego stopnia, że będąc w domu pod czujnym okiem Rodziców paliłam sobie z głupią mokra głową wystająca z okna na mrozie (piekielnie bałam się, że dowiedzą się o moim nałogu) i nie złapałam nawet kataru. Wcześniej po czymś takim chyba bym umarła. Inny plus, to że po kilku dniach przestały mi krwawić dziąsła, co robiły od zawsze i już nigdy nie zaczęły spowrotem.

---------- Dopisano o 20:31 ---------- Poprzedni post napisano o 20:13 ----------

A jaką miałam frajdę widząc miny niektórych życzliwych koleżanek z dawnych lat Kiedyś one były szczupłe i słyszałam różne uwagi, cóż wybaczyłam ale jak to mówią, ten śmieje, kto się śmieje ostatni. Polecam to doświadczenie kazdej zakompleksionej dziewczynie, juz nic nie będzie takie samo Moje kompleksy wyparowały w kosmos i w tak ostrej formie jak dawniej nie pojawiły się już nigdy. Pamiętam wstrząs, jaki przeżyłam, kiedy zobaczyłam stanik kolezanki wypełniony gabką. Pomimo tego, co pokazywali w TV i gazetach, długo myslałam, że biust to powód do wstydu i nalezy go ukrywać. Jak zobaczyłam te gąbki, przeżyłam następną transformację duchową. Że co? Dziewczyny specjalnie sobie to robią....? Porzuciłam workowate koszule na rzecz obcisłych sweterków. Przez cały ten czas nie usłyszałam ani jednej obleśnej uwagi, czego się obawiałam. Łapałam za to pełne uznania spojrzenia mężczyzn ale ani jednej chamskiej odzywki, nic.

---------- Dopisano o 20:46 ---------- Poprzedni post napisano o 20:31 ----------

Tu słowo o koleżankach. Zawsze miałam kolezanki i przyjaciółki, nawet w najcieższych czasach. Co prawda nie wiem, jak one czasem ze mną wytrzymywały, ale były. Za to kto był kim dowiedziałam sie dopiero po swojej zewnetrznej metamorfozie. I powiem wam jedno, można sie zaskoczyć, tego naprawdę nie da się przewidzieć.
Żałuję wielu rzeczy z tamtego okresu ale szczególnie tego, ze nie zaczęłam ćwiczyć, biegać czy coś. Że nie zaczęłam się więcej ruszać. Może wtedy wszystko ułożyłoby się inaczej. Co prawda miewałam takie chętki, ale moja tożsamość lenia kanapowego przeważyła. Jak tylko czułam chętkę na jakiś sport, czekałam aż mi przejdzie. I zwykle przechodziło.
Otóż po ciężkiej chorobie w późnym dzieciństwie dostałam zakaz ćwiczenia na w-f, wyłazenia na słońce, jeżdżenia na rowerze itd. na okres roku. Pilnie słuchałam zakazów, bo nie chciałam znów do szpitala. Po prostu zamieniłam drzewa i trzepak na książki i tak już zostało. Potem przyplatała się kontuzja kolana i kolejny zakaz. Kiedy nadawałam się już do używalności, okazało sie, że wielu rzeczy na tym nieszczęsnym w-fie zrobic nie potrafię. Nie umiałam grać w siatkę, w dwa ognie zawsze obrywałam piłką, przybiegam ostatnia itd. Oczywiście natychmiast znienawidziłam w-f.

---------- Dopisano o 20:51 ---------- Poprzedni post napisano o 20:46 ----------

Za to kiedy już sie zapasłam, rodzice byli bezlitośni - zadnego zwolnienia z w-fu mi nie załatwią i koniec. No więc zdychałam na szkolnej siłowni, nie umiejąc zrobić ani jednego brzuszka i wzbudzałam litość w oczach obserwatorów truchtając czerwona jak pomidor z kolką na samym końcu szeregu. Po tych krzepiących doświadczeniach znienawidziłam każdą formę ruchu. Każdego, kto wykazywał jakąś sprawność fizyczną uważałam za herosa.
Vasanta21 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując