|
Dot.: Dylemat prostytutki...
A ja pojechałam do pracy za granicę. Praca fizyczna, w zasadzie nie była jakoś bardzo, bardzo ciężka, warunki super. Że to kraj Skandynawii to pieniądze był super. Przyjechałam po 30 dniach do domu z 10 tysiącami, z czego 2 odliczone na wyprawkę i jedzenie za granicą. Więc wyszłam na 8 tysiaków. Dziennie leciało po 5 stówek za 10h pracy. Więc kij razy oko 50h/godzinę. Gdy w Polsce mi powiedziano, że mogę pracować za 4 złote za godzinę, to wybuchnęłam śmiechem na rozmowie. Mało tego, dostałam czkawki... Tak się śmiałam.
Dążę do tego, że przywykłam do tego, że pracowałam nie za ciężko a kasa leciała i potem nie potrafiłam się odnaleźć w polskich realiach pracy. Więc Twoja sytuacja przypomina mi moją. Skoro cztery lata się tym zajmujesz, to nie będę się odwoływać do Twojej moralności, bo już dawno musiała się powiesić na skakance. Ale wiesz. Mówi się, że lepiej się płacze w BMW niż na rowerze, ale myślę, że te pieniądze powoli sprawiają, że stajesz się nieszczęśliwa. Co Ci z wakacji na tych Sraj Lankach - whatever - skoro pakujesz się tam, jedziesz, spędzasz czas z myślą, że jesteś... hmmm... nierządnicą. Tak to nazwijmy, żeby mnie modzi nie zbanowali. Wiesz, ciułasz cały rok na wakacje, ale jedziesz tam z myślą, że zarobiłaś uczciwie i należy Ci się. Poza tym czas się opamiętać. Z wiekiem się nie pięknieje, wkrótce stracisz klientelę, bo kto by chciał kobietę pod trzydziestkę ze studnią, a nie młodą, jędrną dziewiętnastkę?
|