Cześć dziewczyny. Wiem, że może to zabrzmi jak użalanie się nad sobą ale zupełnie nie wiem, co robić, do kogo się zwrócić... Pewnie większość z was uzna mnie za naiwną, głupią itd. Może będziecie miały rację. Może rzeczywiście jestem głupia, że tak ślepo wierzyłam w ludzi...
Cała historia zaczęła się jakieś cztery lata temu. Poznałam cudownego chłopaka. Byliśmy ze sobą mnie więcej rok. Na początku było super. Zupełnie nie przeszkadzało mu, że miałam kilka dodatkowych kilogramów (delikatnie mówiąc). Nie byłam jakaś masakrycznie gruba ale jednak... Prawił komplementy, zabierał na spacery, do kina. Dziwne

, ale zupełnie się nie wstydził pokazywać ze mną przy swoich kumplach. Dopiero po jakichś ośmiu miesiącach zaczęło się psuć. Większość czasu spędzał ze swoją koleżanką ze studiów. Ilekroć pytałam go, gdzie był zawsze odpowiadał jakoś wymijająco, jakby nie miał ochoty ze mną rozmawiać. A potem... wyprowadził się (wynajmowaliśmy mieszkanie razem z jeszcze jedną koleżanką). Na odchodnym dodał, że musiał być ślepy, musiałam go jakoś omotać, skoro w ogóle wdał się w związek z taką grubą świnią, żebym spojrzała w lustro i jeszcze kilka "ciepłych" uwag. Szczęka ze zdumienia zatrzymała mi się dopiero na podłodze. To mnie kompletnie załamało. Nie dałam rady przejść przez kolejny semestr więc po prostu rzucilam studia, nie byłam w stanie znieść tych kpiących spojrzeń (niby współczujących) kolegów. I mimo, że od tamtej pory minęły 3 lata, zrzuciłam jakieś 20 kilo to jednak wciąż rozpamiętuję tamte słowa. Nigdzie nie wychodzę, po pracy wracam do domu i zamykam się w pokoju. Boję się komukolwiek zaufać, boję się ludzi. I czasami myślę, że nie ma sensu żyć dalej.