Napisane przez zlosnica89
Jestem z nowym facetem 4 miesiące i dalej nie zaangażowałam się uczuciowo. Wiem, że to krótko. Ale powinno się już coś w środku dziać, a tu nic.
Moje poprzednie związki były bardzo wybuchowe, dramatyczne, można by telenowelę nakręcić. Spotkałam na swej drodze chyba wszystkie typy facetów: dzieciaka, który się jeszcze nie wyszalał; ambitnego egoistę, który mnie zdradzał, bił, zaniżył moją samoocenę; leniwego hipisa bez perspektyw; nałogowy gracz; jeden mnie zdradził z kumplem; ostatni zakochał się w innej będąc ze mną.
I teraz na swej drodze spotykam faceta, który po dwóch miesiącach spotykania się wyznał mi miłość. Jest kochany, odpowiedzialny, kocha mnie ponad życie, zrobi dla mnie wszystko (jego słowa) i faktycznie gotów spełnić każdą zachciankę. Dla niego zawsze jestem piękna, idealna. Jego hobby to przytulanie się. Zawsze chodzi uśmiechnięty, zawsze mnie wspiera. Ideał każdej kobiety, co?
A jednak nie czuję się szczęśliwa. Po poprzednich 'miłościach' gdzie zawsze było pełno emocji, płaczu, radości mam wrażenie, że tu czegoś brakuje. Nie wiem czemu nie potrafię go pokochać. Myślałam, że to przyjdzie z czasem, że ta miłość może nie jest wybuchowa, ale za to będzie dojrzała. Ale nic takiego się nie dzieje.
Nigdy nie miałam faceta, któremu tak by na mnie zależało. Zawsze to ja byłam bardziej zaangażowana niż faceci i kończyło się to moim cierpieniem. Teraz sobie postanowiłam, że to facet ma być zdecydowany i zaangażowany, wtedy ja to widząc pójdę w jego ślady.
Ale tak się nie dzieje.
Nie jestem przyzwyczajona do spokojnego, stabilnego związku. Ani razu się jeszcze nie pokłóciliśmy, jest sielanka. Wystraszył mnie bardzo tymi słowami KOCHAM CIĘ. Za każdym razem nic mu nie odpowiadam na to, bo przecież nie będę kłamać. Ciągle chce się przytulać, całować - tak bardzo i tak często, że stało się to dla mnie udręką, nie przyjemnością. Trochę zaczynam się przez to przy nim dusić.
Im dłużej z nim jestem tym mniej mi zależy. Kiedy ja chcę coś zrobić dla siebie, choćby posiedzieć trochę na necie, on okazuje się, że beze mnie nie ma co robić. Siedzi tylko i czeka, aż przyjdę do niego się poprzytulać. Niby ma jakiś znajomych, ale woli spędzać czas tylko ze mną. Gdy mu zaproponowałam, by zapisał się na wolontariat (by miał jakieś zajęcie w wolnym czasie) to chciał i mnie tam ciągnąć. Ostatnio mi wyznał, że nie ma zainteresowań. Spytałam go:
- To co w takim razie robiłeś w życiu do tej pory?
- Czekałem na Ciebie <3
Niby słodkie, ale dla mnie przerażające. I podobne słodzenie jest na porządku dziennym. On specjalnie urywa się z pracy by wcześniej do mnie przyjść, bo tęskni. A mnie jest obojętne, czy będzie wcześniej czy nie. Nie wiem czy to taka przypadłość, że jak mamy coś podane na tacy, to nas to tak nie bawi.
Niektórzy mówią, by w takiej sytuacji nie męczyć się i zakończyć to, póki jest jeszcze wcześnie (jakie wcześnie? on jest zakochany po uszy). By jemu dać szansę na spotkanie kogoś, kto odwzajemni jego uczucia.
Inni znowu mówią, by dać Nam szansę, by poczekać, dotrzeć się, bo może to właśnie On okaże się miłością mego życia, że zrozumiem to po jakimś czasie. By nie rezygnować z tego dla jakiś namiętności czy szczeniackich uniesień.
Nie wiem co mam o tym myśleć, jak to już jest z tą miłością, czy może się wypaliłam? Jeśli ktoś był w podobnej sytuacji lub ma złote rady to chętnie wysłucham.
Dodatkowe info:
Ja mam 25 lat, on niedługo 22.
To jego pierwszy poważny związek.
W łóżku nam się nie układa, ja nie czuję tej chemii, a ostatnio także zero pożądania wobec niego. Mimo że on bardzo czuje.
Nie boję się być sama.
|