Napisane przez tyene
I mnie jeszcze bardzo ten przymus drażni, bo ja akurat lubię wiele rzeczy, które są stereotypowo kobiece. Lubię np. sukienki i jest to typowy element mojej garderoby, lubię kolory jasne, pastelowe i uwielbiam kwiatowe wzory. Malować się czasami maluję, nie znoszę tylko makijażu oczu, poza rzęsami, ale mam kilka szminek w różnych odcieniach, którymi się smaruję na różne okazje. Obcasów nie trafię, ale baletki-pantofelki tak. I mam ochotę wziąć kilof i rozłupać komuś łeb, jak mi wyjeżdża z tekstem, że jestem taka delikatna, kobieca, tiutiutiu, nie to co wstrętne babochłoby feministki, co to w bojówkach chodzą. Bo mój strój to nie manifest polityczny, ani nie demonstracja mojej kobiecości, ale mojego własnego indywidualnego gustu, a noszenie sukienek w groszki nie oznacza, że samców z przerostem ego i rechotem "zrób mi kanapki" toleruje się jakoś bardziej.
Tak samo atrakcyjność. Uwielbiam, jak mój TŻ prawi mi komplementy, ciuciuruciu, buzi buzi, noszenie na rękach i tak dalej. Bo na to jest miejsce w życiu prywatnym. Ale kolega z pracy, szef, wykładowca, pan robotnik na ulicy? Moja atrakcyjność nie ma dla nich znaczenia i nie powinna mieć. Nie chcę być informowana o tym, co sądzą o moich piersiach ani nie chcę słuchania głupich żartów. Liczy się moja kompetencja i cechy, które mają znaczenie w takich relacjach, oficjalnych bądź koleżeńskich.
|