Lekarka kazała się nie przejmować tym, że L. nie je. Stwierdziła, że skoro coś tam sobie próbuje - nawet jak to sa 3 gryzy marchewki - to jej to wystarcza i żeby nie panikować. Ma moje mleko na żądanie, waga jest na 50 centylu, nie widać problemów, rozwija się prawidłowo, więc ja mam przestać się martwić. Na moje wątpliwości co do powrotu do pracy - co będzie wtedy jeść - dostałam radę - nie wracać do pracy

No ale nie ma takiej opcji, finansowo nie damy rady jak ja będę na wychowawczym. Ale skoro wracam za te 4 m-c to jeszcze mamy czas.
Pediatra zadała podobne pytania do Ciebie

Czy je w krzesełku czy może podczas zabawy więcej zje, może się nudzi siedząc długo w jednym miejscu (fakt, L. jest bardzo ruchliwa)
Poradziła próbować dawać jej jeść np. na dywanie - no kaszka ok. ale BLW typu gotowana marchewka to będzie porażka. A, i kazała się dzielić

moim obiadem rzecz jasna.
Nie pamiętam co jej mówiłam - L. nie je czegośtam bo twarde - a pediatra - to ona zębów nie ma? Ja: no ma, ale... Pediatra tak się na mnie spojrzała jakbym 5 letnie dziecko karmiła papkami

Aż mi się głupio zrobiło. Stwierdziła, że mam dawać jej w rękę dużo jedzenia, że jak czegoś nie chce to nie dawać, że sama wie, co dla niej dobre i że z głodu nie zginie póki kp.
Więc w sumie z jednej strony mnie uspokoiła, żebym się nie martwiła, że inne dzieci jedzą dużo posiłków nie kp, a moja właściwie cały czas bazuje na kp. A z drugiej mam wrażenie że nie powiedziała mi nic nowego, oczekiwałam jakiejś złotej rady, która sprawi, że L. zacznie jeść jak człowiek

A, i do picia zasugerowała kompoty. I na wieczór kaszkę mam dawać. (Tylko jak??? O 18 nie chce jeść za dużo, a potem jest kąpiel i od razu cyc, bo inaczej ryk. Nie wiem, jak ta kaszkę mam jej dać - chyba że o 17, ale to niewiele zmieni...)
Po wizycie wieczorem chciałam L. zrobić jabłko tarte z kaszą i trzymałam obrane jabłko w ręce, a L. niemal mi je wyrwała. ZAryzykowałam - posadziłam, ją w krzesełku i dałam całe jabłko do ręki. O matko, mlaskała i mlaskała aż całe zeżarła. Ani razu się nie zakrztusiła (a ja siedziałam obok i patrzyłam na jej każdy kęs). Jak doszła do ogryzka i już brała do buzi jabłko i wypluwała zawartość to ją wzięłam na dywan do zabawy. I taaaki ryk byul, nigdy tak nie płakała, nie mogłam jej uspokoić, nic nie pomagało, aż się pokładała z tego płaczu. Chodziło o jabłko, że jej zabrałam... Uległam i jej dałam, ale że ten ogryzek mnie niepokoił, to w chwili nieuwagi zabrałam jabłko i szybko dałam wafelka ryżowego i nim się bawiła. Niestety w nocy pojękiwała, pewnie brzuszek trochę ją bolał, bo nigdy nie zjadła tak dużo na jeden raz.
A i jeszcze pediatra powiedziała, że L. może jeść również smażone.
Wczoraj robiłam racuchy z żurawiną znowu i L. memłała sobie zadowolona, bardzo jej smakowało. A dzisiaj zrobiłam kaszkę z jabłkiem i nawet łyżeczki nie zjadła. Za to kapustę kiszoną mi zabrała z talerza i zjadła
