Problem dotyczy mojej bliskiej koleżanki. Od roku jest związana z facetem, który na to miano nie zasługuje

Pomijam już to, że kłócą się praktycznie o wszystko, że ograniczyła kontakt ze znajomymi, bo jej partner nie lubił jej znajomych i się czepiał o to. Był zazdrosny o przyjaciela jej, był zły jak np. jechała ze mną na babski wypad, bo pewnie inni ja tam "bajerują". No, ale niby go kochała, to szła na ustępstwa.
Ale do rzeczy: pod koniec lutego koleżanka złapała go na kłamstwie (powiedział, że jest w domu, a był na popijawie), widziała foty z imprezy jak tańczył z jakąś obcą panną, obściskując się. No i było między nimi ostatnio słabo, a w dzień kobiet zrobił jej awanturę, że dostała dużo kwiatków

I że pewnie dorabia mu rogi. Obraził się i sobie poszedł. Koleżankę pocieszałam, bo ryczała, a jej wybranek co na to? Opił się i zaserwował jej smsy o treści "ty suko/szmato/ch*& ci w doope" i inne. O 3 w nocy przeszedł pijany i się dobijał do jej mieszkania i darł japę pod domem :/ Koleżanka się wkurzyła i w złości napisała mu, że nie chce go widzieć i że za ten brak szacunku z nimi koniec. Była silna jednak tylko przez 2-3 dni. On teraz pisze jej smsy, chce się spotkać, mówi, że ją kocha, a ona mięknie. Sama mówiła, że to dobra okazja, by to zerwać, bo kandydat na męża z niego marny: za dużo pije, a potem bywa chamski, szybko wybucha gniewem itp. Nie raz potrafił nawet przy ludziach powiedzieć jej, żeby spierd...
Jak ją podtrzymać na duchu? Co zrobić, by nie zmiękła? Przecież ten facet do dno ;/ Boję się, że kiedyś to ją zacznie bić czy coś. Trudno mi przy niej być teraz osobiście, bo od paru dni wróciła do swojego studenckiego miasta
