|
Dot.: choroba lokomocyjna?:-/
Ja jakąś tam chorobę mam, ale lekką i zazwyczaj nic nie biorę, bo samochodu się to nie tyczy. Jak się tłukę za długo autokarem, to się tak dzieje, ale tak rzadko podróżuję. My jadąc nad morze się zmieniamy za kierownicą, problem jest tej natury, że kiedy mąż prowadzi, to Konrada boli brzuch bo myśli o tym, że koniecznie powinien boleć go brzuch. Przestaje go boleć, kiedy za kierownicą siadam ja, bo mąż jest skłonny do poświęceń w stylu wspólne udawanie kojota, albo robienie makijażu jogurtem. Wtedy zas kłopotem jest, że ja - zdaniem ślubnego - jadę jak szaleniec i nie zwracam na nic uwagi i w ogóle, kto mi dał prawo jazdy blablabla - oczywiście pomówienia. I tak w koło Macieju... Wyjeżdżamy za tydzień i właśnie zastanawiam się, czy nie wsadzić męza z synem w pociąg, a ja bym do nich dojechała potem autkiem, bo autko być musi:P Niestety jak narazie nie ma takiej opcji, bo Marcin uwaza, że nawet jesli dojadę, to nie w jednym kawałku... Też musze o te tabletki zapytać.. Słyszałam też o czymś w formie "mleczka" o gęstej konsystencji, miętowym smaku, co podobno bardzo dobrze wpływa na dzieci z chorobą lokomocyjną, tylko (szit) nigdzie w Polsce tego nie moge dostac. Używała w Niemczech moja kuzynka, nazywało się bodajże Arvil.
|