Dzień dobry wszystkim. : )
Przeczytałam kilka wątków i pomyślałam, że też skorzystam z waszej pomocy. Wiem, że doradziłyście już wielu osobom i mogłabym wziąć do siebie wasze słowa, ale niestety – nic nie wpływa na człowieka tak, jak indywidualne podejście.

Mam powszechny teraz problem – ostateczne ustalenie planu na najbliższe kilka lat, a w mojej głowie właśnie pojawił się mętlik. Zdawałam rozszerzone matematykę, fizykę, angielski i polski. Wszystkie matury pisałam w jednym tygodniu, pod którego koniec nie wytrzymałam natężenia stresu i bezsenności. Z tego powodu spodziewam się kiepskich wyników z fizyki i matematyki – odpowiednio koło 50% i 60%. Z angielskiego liczę na około 90%, a polski to już rosyjska ruletka, ale mając mniej niż 60% poczuję się niemiło zaskoczona.
Przez kiepsko napisaną matematykę mogę pożegnać się ze swoim wymarzonym prawem. Moim planem awaryjnym (ale wcale nie gorszym) była budowa maszyn na politechnice. Jednak ostatnio zaczęłam się zastanawiać nad podjęciem studiów humanistycznych. Z przedmiotów ścisłych radzę sobie całkiem dobrze, pisałam olimpiadę z fizyki i brakło mi kilku punktów do wyjścia z etapu wojewódzkiego, ale jest to bardziej efekt ciężkiej pracy niż wrodzonych predyspozycji.
Problem polega na tym, że wcześniej wcale nie brałam uniwersytetu pod uwagę. Po prostu od gimnazjum wmawiali nam, że wszystkie filologie i psychologie to są fabryki bezrobotnych. No i w tym duchu się kształciłam pół życia. : D Ostatnio jednak (około pół roku temu) okazało się, że oferta studiów humanistycznych jest naprawdę ciekawa. Najbardziej interesujące wydają się te najmniej przyszłościowe kierunki – kulturoznawstwo (bardzo!), filologia polska lub słowiańska, filozofia. Najmniej przychylam się w stronę filologii polskiej, bo na ,,mojej” uczelni interesowałaby mnie tylko jedna specjalizacja, a z moimi maturami byłabym skazana na wybranie tego, co zostanie po innych. Nie chcę i nie bardzo mam możliwość wyjechać przez rodzinne przedsiębiorstwo.
No i wreszcie (po tym przydługim wstępie) przechodzę do samej esencji mojego problemu. Rodzice zachęcają mnie do podjęcia studiów na dwóch uczelniach. Jeden kierunek z serca i rozumu (politechnika), a drugi z samego serca (kulturoznawstwo, które podobno jest całkiem proste). Moja mama studiowała w ten sposób i twierdzi, że nie było tak źle. Jedyne co, to musiała się przyłożyć i dobrze organizować czas. Tylko zastanawiam się czy teraz to jest w ogóle możliwe. : D Oba wydziały nie mieszczą się całkiem blisko, więc logistycznie jeden problem odpada. Tylko co z pokrywającymi się godzinami wykładów obowiązkowych? Studiował ktoś dwa kierunki na dwóch uczelniach?
Mam oszczędności i mogę sobie pozwolić na pokrycie kosztów pierwszego roku drugiego kierunku z własnej kieszeni, więc nie mam problemu z robieniem głupstw za pieniądze rodziców.
