Nie chcę pisać: najgorsze, no bo przecież liczy się sama chęć obdarowania i tak dalej. Ale nasze prezenty określiłabym jako kuriozalne:
Od rodziców męża: zamówienie mszy w naszej intencji. Na poślubną niedzielę na godzinę SIÓDMĄ RANO (inne podobno były zajęte). Brak możliwości odmowy pójścia. Zużyłam całe zapasy pozytywnego nastawienia i poczucia humoru wstając po nocy poślubnej o 6 rano. Nie pójść się nie dało- teściowa nocowała u nas
Od świadkowej pracującej w banku: sztabka złota o wadze 1 gram z Narodowego Banku Polskiego.
Od świadka: niewyobrażalnie brzydki obrazek o wymiarach zeszytu przedstawiający coś w rodzaju (trudno stwierdzić, bo mega nowoczesny) zakochanej pary. Mąż twierdzi, że w trakcie stosunku, ja uważam, że po.
Od siostry męża: pościel na pojedynczą kołdrę z jedną poszewką na poduszkę. Wzór i kolorystyka narzuca nieodparte skojarzenia z gulaszem wołowym. Poważnie, w życiu nie widziałam czegoś tak dziwnego.
Od mojej kuzynki: drapak dla kota. Elegancki, trzeba przyznać. Ale nawet, gdyby to nasz kot się żenił i tak prezent nieprzydatny- on pogardza drapakami w nawet najbardziej eleganckiej postaci.
Czy ludzie tak robią, bo ślub był cywilny, a po ślubie nie było wesela na 200 osób, tylko uroczysty obiad w restauracji? Wymieniłam tu tylko kilka prezentów, ale tak naprawdę to wszystkie były w podobnym tonie. Najpierw się z tego śmieliśmy, w końcu nie bierzemy ślubu dla prezentów, ale teraz jak o tym myślę, to trochę mi przykro. Jest tyle niedrogich, ładnych i przydatnych nowożeńcom rzeczy.