Napisane przez space shuttle
Forum przeglądam od pewnego czasu i zastanawiałam się, czy nie dodać tutaj tego tematu, chociaż dla niektórych może to jest problem z dupy wzięty, mi jednak od jakiegoś czasu nie daje spokoju.
Mam 22 lata, studiuję, pracuję dorywczo, mam chłopaka - od 2 lat. O naszej relacji myślę od czasu, gdy nasi o rok młodsi znajomi się zaręczyli. Wynikła wtedy jakaś rozmowa z moim chłopakiem na ten temat i on uznał, że dla niego to przerażające, że w tak młodym wieku itp. Odpowiedziałam mu, że może oni wiedzą, że chcą być już zawsze razem, myślą o sobie poważnie. A mój chłopak na to, że to nie jest jeszcze wiek, żeby myśleć tak poważnie. W pewnym stopniu mogę się z nim zgodzić, ale z drugiej strony niemile się rozczarowałam, ponieważ doszłam do wniosku, że ja go chyba kocham za bardzo, za mocno, ponieważ...
1. Zdarzało mi się fantazjować na temat wspólnej przyszłości, wyobrażać sobie, że to świetny facet dla mnie.
2. Uwielbiam z nim spędzać czas, to mnie pozytywnie ładuje, z nim nigdy nie jest nudno i rzadko kiedy mam go dosyć, potrzebuję mało "czasu tylko dla siebie", bez niego, każda aktywność z nim (czy to sprzątanie, czy spacer, czy oglądanie filmu) jest dla mnie fajna, ciekawa.
3. Sporo o nim myślę w ciągu dnia, lubię z nim pisać smsy.
4. Nie jest idealny, ale dla mnie jest na tyle atrakcyjny, że nie czuję pokusy flirtowania z innymi facetami.
To niby brzmi normalnie, jak wyznania normalnie zakochanej kobiety, ale chyba coś jest nie w porządku, ponieważ jesteśmy już razem 2 lata, a ja mam wrażenie, że zamiast być coraz MNIEJ, ja jestem w nim coraz BARDZIEJ zakochana. Przymykam oko na drobne wady, znoszę drobne złośliwości, chyba go czasem idealizuję... Co gorsza, mam wrażenie, że gdyby coś się stało, ja będę miała okropne problemy z pokochaniem kogoś innego. Od kiedy znam mojego chłopaka, czuję, że żaden inny facet nie potrafiłby mi go zastąpić. Mieliśmy kryzys, próbowałam zainteresować się kimś innym. Owszem, byli mili, przystojni, pociągający, ale ŻADEN nie miał tego "czegoś", tego ciepła, uroku, poczucia humoru, nie nadawał AŻ TAK na tych samych falach. Nawet moja pierwsza "wielka" miłość (obecny ex), którego kochałam (tak mi się zdawało) całe 3 lata wydaje mi się od niego gorszy.
No i teraz, sedno problemu: prawdopodobnie ktoś w tym związku kocha za mocno i to jestem ja. Mój chłopak mnie nie idealizuje, potrafi nawet uznać, że jakaś inna dziewczyna jest ładniejsza. Jest dużo bardziej niezależny, mniej ode mnie zazdrosny, potrzebuje większej przestrzeni życiowej, jak widać nie myśli o mnie poważnie (uważa zaręczyny w tym wieku za głupotę).
Nie bardzo wiem, co z tym fantem zrobić. Tzn. wiem, że powinnam jakoś ogarnąć swoje uczucia, żeby wyrównać ich poziom, bo będzie niedobrze. Jak tak dalej pójdzie, to on mnie w końcu zdradzi/zostawi/rozejdziemy się z jakiegoś powodu, ja zostanę sama (będę miała problem ze znalezieniem kogoś, kto mógłby mi się spodobać na równi z nim), a on za miesiąc znajdzie inną dziewczynę.
Nie wiem, czy to problem z dupy, czy nie, czy da się go zrozumieć. To nie jest tak, że ja go osaczam (przynajmniej w moim mniemaniu) czy ograniczam... Pozwalam mu żyć jak chce, wychodzić z kim chce i gdzie chce (bywam zazdrosna, przyznam, ale życie nauczyło mnie, żeby tego nie okazywać), daję mu wolny czas beze mnie, nie kontroluję go... Ale po prostu mam wrażenie, że im dłużej go znam, tym dłużej czuję, że to jest facet dla mnie, którego chciałabym mieć przy sobie jak najdłużej i że tych cech, które on ma szukam w facetach... Tyle tylko, że to jest jednostronne. Czasem mam wrażenie, że on mnie nie do końca docenia, że po 2 latach nie jestem dla niego już kimś aż tak świetnym i atrakcyjnym.
|