Mam chwilkę to opiszę wam mój poród...Od razu mówię czytacie to na własne ryzyko

A więc zacznę od tego, że to w niedzielę miał być mój dzień i z tą myślą poszłam na porodówkę, podłączono mi oksytocynę i sobie leżałam i czekałam na skurcze(wcześniej 2 dni temu miałam założony cewnik, który miał mi rozszerzyć rozwarcie, którego w ogóle nie miałam, a szyjka miała1,5 cm..na drugi dzień mi go zdjęli ) Zeszłó mi zaledwie pół kroplówki jak słyszę "Pani z 5 cm rozwarciem i skurczami do porodu", wiec mnie wyeksmitowali z sali porodowej i powędrowałam do przedporodowej...(w której też sie rodzi :P)Jednak minęło 10 minut, jak przyjechały jeszcze 2 kobitki(a na porody są trzy sale ) wiec zostałam poinformowana , żę niestety musze wrócić na ginekologię) Więc wróciłam. Ok 23 zaczął boleć mnie dziwnie brzuch, jednak mimo zmian pozycji ból nie przechodził

Jak troszkę minął to usnęłam na jakieś 15 min i jak sie obudziłam miałam bóle jak by chciało mi sie kupę, myślałam że to zaparcia, a że miałam problemy z wypróżnieniem powiedziałam to położnej,. Ona stwoerdziła, że może to skurcze...i abym czekała na rozwój sytuacji, to poszłam do sali i tak do ok 2chodziłam w to i z powrotem potem zaczęłam po korytarzu, bo jak się kładłam bolało bardziej...W końcu powiedziałam położnej, ze bardzo boli mnie brzuch, więc ona wezwała lekarza, on mnie zbadał i powiedził, że szyjka się zgładza, rozwarcie wieksze już na 3 cm(po baloniku było 2) że zaczynają sie skurcze, podłączył mi ktg ale nic nie wyszło, więc dał spokój. Więc ja dalej sobie spacerowałam po korytarzu po paru minutach było mi nie dobrze i poszłam do łazienki zwymiotować, ja się ogladam a położna stoi za mną "Mówi pani wymiotowała?"Ja na to "no tak".Wiec stwierdziła, ze znowu dzwoni po lekarza. On mnie znowu zbadał i powiedział, ze szyjka znowu sie skróciła, rozwarcie bez zmian..Ale decyduje że idę na porodówkę. Była godzina ok 3. Na porodówce podłączyli mi tylko ktg i położna powiedziała, że rano tak jak miało być dostanę oksytocynę. Znowu zaczęłam wymiotować, miałam podwyższona temperaturę jakieś 37 i 8 i ciśnienie ale nie mówiła ile...Jednak dostałam jakieś elektrolity w kroplówce i były efekty. Położna kazała sie wyspać, bo czeka mnie ciezki dzień...Nie było za łatwo, bo miałam skurcze, ale spałam pomiędzy skurczami..Więc tak może z 2 godzinki udało sie nazbierać. Rano ok 9 podłączyli mi oksytocyne w tedy zadzwoniłam po męża...Można powiedzieć że tak naprawdę teraz zaczeło sie cos dziać...Już za ok gdz miałam skurcze co 5 min, a ok 12-13 miałam już co dwie minuty... W tych skurczach skakałam na piłce przynosiło mi to dużą ulgę, bo na skurczu tylko oddychałam..A mąż mnie asekurował z tyłu, a że byłam mega śpiaca, to gdy by nie on pewnie spadła bym z tej piłki parę razy...Po piłce moje rozwarcie było ciagle na 3 cm...A skurcze miała coraz bardziej bolesne i już co minutę, a nawet pół...Kolejno dostałam dwa czopki, które miały pomóc ... Ja chciałam już wannę ale stwierdzili, że wanna mi nie pomoże bo mam małe rozwarcie...Jednak na tym etapie już zaczęłam prosić męża aby załatwił mi cesarkę tak bardzo te skurcze mnie bolały...Pewnie było ok 15 jak weszłam do wanny którą wyprosił dla mnie...Mi siew wydawało, ze byłam tam chwilę, ale ponoć dwie godziny..Bóle w wannie były lżejsze niż wcześniej....Tż lał mi wodę na brzuch podczas skurczy i czułam sie lepiej a przy skurczu ściskałam co sie dało...Już nie będe pisała z ez 3 razy mnie kuli, bo ciągle odklejał sie wenflon...Ok po wyjściu z wanny maż pojechał coś zjeść, a położna mnie zbadała..i pyta a maż za ile wróci, a ja mówie ze nie wiem zaraz miał by... A ona mówi, "jest 10 cm rozwarcie rodzimy" Nie powiem poczułam lek, bo zostałam sama, ale na szczęście maż za 10 min wrócił i na słowa położnej był w mega szoku. Dokładnie ok 17:15 (na wprost miałam zegar) zaczęłam mieć bóle parte...Pierwsza próba mi nie wyszła, bo zaczełam sie drzeć położna spokojnie mi mówi bym oddychała, a nie marnowała siły na wrzaski ...Wiec potem sie posłuchałam , jednak przy tym parciu tak sie namęczyłam, że mam do tej pory na ręku wybroczyny i na buzi..Mój maz mówił że byłam aż purpurowa...Podczas drugiej próby, była masakra, zaczeła lać mi sie krew z wenflonu, położna to zobaczyła szybko zmienia, a ja akurat miałam bóle part, ona do mnie mówi"pani Moniko pani wstrzyma zaciśnie nogi i chwile poczeka", ja z ledwością w bólach jakoś dałam radę...Po tej akcji już poszło super, te słowa położnej "pani moniko super pani trzyma, jeszcze jeszcze, teraz odpocznie znowu wdech i parcie...(i te moje myśli w głowie dam radę ju tak mało zostało)i w tym momencie patrzę a ona wyjmuje mojego syneczka i położyli mi go na brzuchu...A ja tylko pamiętam jak pomyślałam, że ból który przeżyłam to jest żaden w porównaniu z tym jaką czuję teraz radość..Mąz pobiegł , jak go zabrali (mierzyli i warzyli) a ja rodziłamn łożysko trzy razy miałam stuknąć pupą w łóżko na którym leżałam i wyleciało. No i na końcu szycie, którego praktycznie nie odczułam... A jak po 2 gdz zawieźli mnie na noworodkową salę, to nie mogłam sie napatrzeć na synka

Tak wyglądał mój poród. Gdy by nie skurcze minutowe przez tyle godzin, to powiedziała bym ze poród to pestka

A tak to trochę było bólu. Jednak słowa mojego meża na koniec"jestem z ciebie dumny, nie sądziłem ze jesteś taka twarda

(ani razu nie przeklełam a podejrzewałam ze tak będzie..Moje najgorsze słowo w kierunku mojego męża to 'nie w☠☠☠☠iaj mnie tylko lej mi tą wode !"

A pam doktor jak mnie zszył to powiedział zapraszam za rok, a ja na to" moze za jakieś 4 lata sie spotkamy jak już zapomne "

to sie roześmiał

To na tyle, dziękuję za uwagę
A w załączniku dzisiejsze zdjatko Kacperka