Czeeeść.

chyba do Was dołączę. Ostatnio w moich okolicach się zrobił bum na zaręczyny. Dwóch moich bliskich kumpli ze szkoły średniej się zaręczyło, koledzy od TŻ ze studiów też, jeden po ślubie w czerwcu został w lipcu tatusiem (żeby nie było, dzidzia była planowana sporo po zaręczynach), drugi się zaręczył dosłownie kilka dni temu.. I kurde teraz mi tak głupio wyczekiwać na oświadczyny.

Wiem, że nieraz oglądał pierścionki (nawet ze swoją mamą, która podobna stwierdziła, że zwariował, jak zobaczyła ceny

), że podobno ciągle szuka tego jedynego i niepowtarzalnego. Temat ślubu i wspólnej przyszłości często pojawia się w rozmowach, więc jest to pewnie kwestia czasu.

Ja nie muszę mieć hucznego wesela, nawet takich dużych imprez nie lubię (co moi rodzice popierają), ale jemu (i jego rodzinie) marzy się wielkie weselicho, najlepiej na jakimś zamku. Z resztą byliśmy już na jednym takim weselu u jego rodziny, młodzi mieli wynajęty cały zamek i pobliski hotel dla siebie i gości.
Te wszystkie koszty... Samego ślubu (czyt. wesela) i potem wspólnego życia powodują, że ten dzień się oddala. Oboje mieszkamy z rodzicami póki co. On studiuje dziennie, teraz jest na praktykach i liczy, że może zostanie w firmie na dłużej albo uda mu się załapać coś dorywczo, bo chociaż ma możliwość wyprowadzenia się od rodziców (wyremontował z ojcem mieszkanie i szukają kogoś do wynajmu, ale równie dobrze on by się mógł tam wynieść), to przecież za coś trzeba żyć. Ja też studiuję, ale mieszkam za miastem i codziennie dojeżdżam na uczelnię, licząc średnio godzinę w jedną stronę (zależy od korków, a do budynku wydziału mam zaledwie 16km). Często jest tak, że w czasie 2-3godzinnej przerwy między zajęciami szlajam się bez celu po mieście, bo albo objechałabym do domu tylko "na siku", albo i tak nie miałabym akurat autobusu i bym nie zdążyła wrócić na czas (bo jeździ bardzo rzadko, jak to na wieś). Nie mam samochodu, bo rodzice mi nie chcą pożyczać swojego, a na utrzymanie czegokolwiek mnie nie stać. Niby myślałam o przeprowadzce do miasta, ale na akademik mieszkam za blisko, a z dziadkami nie wyobrażam sobie mieszkać (z wielu powodów o których nie chcę opowiadać, z resztą przejechać od nich na uczelnię to też dobra godzina). Nie wyobrażam sobie też, jak pogodzić dziennie studiowanie (mój kierunek nie funkcjonuje w formie zaocznej) z pracą i tymi cholernymi dojazdami, które psują mi nerwy tylko. :/ W sklepie 200m od domu szukają sprzedawczyni (wiocha to i chętnych do roboty nie ma

), ale musiałabym dla tej roboty rzucić studia. Nawet jak bym chciała z Moim zamieszkać w tym wyremontowanym mieszkaniu, to i tak od samego początku musiałabym się sama utrzymywać, rodzice by mi z pewnością nie pomogli. Na dodatek jestem zbyt leniwa i przez wakacje się obijam zamiast pracować choćby przy roznoszeniu ulotek. I taak...

dość odbiegłam od tematu zniecierpliwionej czekającej na zaręczyny.
