Witam forumowiczki!
Pewnie takich wątków pt. "rozstałam się z facetem", "czy on kiedyś jeszcze do mnie wróci" jest na tym forum setki jeśli nie tysiące. Jednak chciałabym się z Wami podzielić moją historią, dlatego że nie potrafię się jeszcze pogodzić z tym co mnie spotkało(choć minęło już pół roku) i liczę, że ktoś obiektywny postawi mnie do pionu

Związek z moim ex rozpoczął się trzy lata temu, oboje mieliśmy po 18 lat. Poznaliśmy się na zagranicznym wyjeździe, ja jechałam jako chórzystka, on jako akompaniator. Od pierwszej rozmowy coś zaiskrzyło, ja byłam sceptyczna co do "miłości od pierwszego wejrzenia" ale wpadłam po uszy, gdy tylko pocałował mnie dwa dni po naszym poznaniu. Wcześniej nie miałam nigdy chłopaka na poważnie, było kilku, którzy potraktowali mnie okropnie, dlatego nie wierzyłam, że kiedykolwiek spotkam kogoś kto się mną zainteresuje. Po tygodniu gdy wracaliśmy do Polski byliśmy już nierozłączni. Sielanka trwała 1,5 roku (przynajmniej dla mnie), widzieliśmy się bardzo często, chodziłam na jego koncerty, pomagałam mu kiedy nie radził sobie z łączeniem szkoły i muzyki. Przysięgał, że mnie kocha, że chce się ze mną ożenić, że z nikim tak się nie czuł. Przyjaciółki, które znały go wcześniej ostrzegały, że miał wiele dziewczyn, czasem po kilka na raz, ale ja oczywiście wierzyłam że prawdziwa miłość go odmieni. Niedługo musiałam czekać, żeby się przekonać, jak bardzo się myliłam. Po 1.5 roku nagle z dnia na dzień mnie rzucił, bo "nie pasujemy do siebie". Dzień później dowiedziałam się, że ma inną, że spotykał się z nią już jakiś czas. Pisałam do niego, błagałam, żeby wrócił. Nic. Po dwóch tygodniach dowiedziałam się, że dostałam się na studia. Postanowiłam, że koniec z tym, zaczynam nowe życie i poszłam z przyjaciółką na imprezę do klubu. Okazało się, że on tam jest i bawi się ze znajomymi bo jego "nowa" jest na wakacjach w Hiszpanii. Jak mnie zobaczył, nie mógł ode mnie oderwać oczu i tej samej nocy napisał, czy możemy się spotkać i pogadać. Pozwoliłam mu wrócić, wszystko wybaczyłam. Do końca wakacji był kochany, czuły, jakby chciał naprawić swój błąd. Miesiąc po rozpoczęciu studiów znowu postanowił mnie zostawić, z tego samego powodu. Tym razem miałam być nieugięta. Po dwóch tygodniach się odezwał. Z mojej nieugiętości nic nie zostało. Oczywiście mojego zaufania nie starał się odbudować. Kiedy o cokolwiek go pytałam, denerwował się. Po co do tego wracam, przecież to już przeszłość, czemu chcę go kontrolować. Przełykałam łzy bo cieszyłam się że jest przy mnie, mój wymarzony, ukochany, jeden na całe życie. Kiedy wyjechał na Erasmusa, okropnie za nim tęskniłam. Już od dłuższego czasu moja rodzina była w dołku finansowym (on nigdy nie miał kłopotów finansowych, wręcz przeciwnie ale zamiast zaprosić mnie gdzieś od czasu do czasu, wolał wydawać na markowe ciuchy, gadżety i jeśli gdziekolwiek razem szliśmy wymagał, żebym połowę kosztów zwracała. Potem okazywało się, że rzucił mnie m.in. przed kłopoty finansowe, bo czuł się "przytłoczony" moją sytuacją) ale podjęłam pracę, zbierałam grosz do grosza i w końcu mogłam kupić bilet, żeby pojechać do niego na dwa tygodnie. Cieszył się jak dziecko. W międzyczasie okazało się, że przed jego wyjazdem zaszłam w ciążę. Niestety (albo stety) poroniłam. Choć nie chciałam mieć jeszcze dziecka, bardzo to przeżyłam. Kiedy mu o tym powiedziałam, bardzo się zmartwił, powiedział, że razem przez to przejdziemy. Poza tym jednym razem już nigdy nie zapytał mnie jak się czuję, czy wszystko w porządku itd. Przez ostatni miesiąc jego Erasmusa dzwonił do mnie codziennie, mówił że już się nie może doczekać powrotu, że tęskni, że już nie może takiej rozłąki ze mną wytrzymać. Byłam w niebie. Okiełznałam Casanovę! Niestety po jego powrocie różowo nie było. Ważniejsi ode mnie byli koledzy i polityka w którą się zaangażował. Zaczął mnie okłamywać, przeinaczać fakty. Miałam dość, ale nie umiałam się od niego oderwać, wierzyłam że to przez studia, że dużo pracy, nie mamy dla siebie czasu, w wakacje to nadrobimy i zamieszkamy razem. Jakże się myliłam. Od jakiegoś czasu zauważyłam dziwną aktywność jego koleżanki na FB. Jakieś dziwne komentarze pod jego zdjęciami, aluzje itd. To ja jak głupia jeżdżę za nim, gotuje mu obiadki, pomagam jak mogę, wszystko pod nos podstawiam a on co? Powiedział mi, że kiedyś z nią był, ostatnio nawet gadali, ale że jej wyjaśnił, że nic z tego nie będzie. Uwierzyłam. Na karę nie czekałam długo. Po miesiącu nagle stwierdził, że potrzebuje przerwy, że bardzo mnie kocha, że chce być sam i że musimy wziąć oddech. Obiecałam że na niego poczekam bo go kocham. Po dwóch dniach na FB opublikował, że jest w związku z tamtą. Zaczęły pojawiać się wspólne zdjęcia podpisane "Stara miłość nie rdzewieje", słodkie posty, wspólne plany wakacyjne (ona mieszkała 300 km od nas a on nie miał dla mnie czasu w weekendy bo jak się okazało jeździł do niej). Przez dwa tygodnie nie wstałam z łóżka, nie jadłam, nie spałam, trafiłam do szpitala bo miałam zapaść. Po miesiącu napisałam do niego. Spytałam dlaczego. Powiedział, że przeprasza że tak mnie potraktował, ale wiedział, że robiłabym mu sceny i próbowała wszystko naprawić a on nie chciał. Że teraz kocha tamtą i chce sobie z nią ułożyć życie. Dowiedziałam się od jego przyjaciółki, że z tego co ona wie, to sypiał z co najmniej 10 innymi dziewczynami jak był ze mną, nie licząc Erasmusa, na którym też sobie na wiele pozwalał.
Wyjechałam na trzy miesiące do pracy za granicą. Po powrocie dowiedziałam się, że ona rzuciła dla niego studia, przeprowadziła się do naszego miasta i już ze sobą mieszkają. Jego przyjaciółka powiedziała mi, że dziewczyna jest zupełnie nieciekawa, ma niebieskie włosy i że jak się z nią rozmawia to widać, że nie najwyższych lotów czy nieprzeciętnej inteligencji, że do pięt mi nie dorasta. Niespełniona śpiewająca artystka, która nie dostała się do żadnego z telewizyjnych show. Wiem, że jego ojciec bardzo bolał nad tym, że M. mnie zostawił, myślę że mnie lubił tak samo jak cała rodzina poza jego matką która uważa, że jestem "niestabilna emocjonalnie", bo i jego i ją wyrzuciłam ze znajomych na FB, żebym nie musiała patrzeć na to wszystko. Moi rodzice w zasadzie cieszą się z takiego obrotu sprawy, bo jak powiedzieli, zawsze uważali, że on mnie ogranicza, że widać było, że nie mnie szanował. Po tym jak mnie zostawił, postanowiłam spróbować i dostałam się na Królewską Akademię Teatralną w Walii więc można powiedzieć, że dzięki temu że mnie rzucił, spełniam swoje marzenia. Jednak ból nie mija, cały czas zastanawiam się ile ich związek przetrwa, czy on kiedykolwiek będzie próbował do mnie wrócić, czy napisze (choć już wiem, że nawet jakbym chciała to do niego nie mogę wrócić). Potem zrozumiałam, że po prostu czuł się przy mnie źle, bo wiedział, że jestem wartościową i inteligentną osobą i musiał sobie poszukać takiego byleczegoś żeby móc czuć wyższość. W głebi serca chciałabym, żeby jeszcze kiedyś zatęsknił i zadzwonił, żebym mogła bez emocji powiedzieć mu co o nim myślę a w zasadzie że nie myślę, bo mnie nie interesuje. Wiem, że sama jestem sobie winna, byłam ślepa, zakochana i bezkrytyczna. Proszę, nie piszcie, że byłam głupia, kiedy za pierwszym razem pozwoliłam mu wrócić. Wiem o tym doskonale ale serce nie sługa, rozumu nie słucha.
Wybaczcie długość posta ale ciężko to wszystko upchnąć w kilku zdaniach
