Napisane przez Holly7
Piszę bo jestem w rozterce.
Od trochę ponad dwóch miesięcy spotykam się z pewnym chłopakiem. Jak do tej pory było bajkowo, facet się starał niesamowicie, randki, kwiatki, czekoladki, setki smsów i telefonów... Aż czułam się tym nieco przytłoczona, bo ja na samiutkim początku znajomości tak wylewna nie jestem. Ale w końcu serduszko zabiło mi mocniej i ja też zaczęłam się angażować i wykazywać inicjatywę. Dogadywaliśmy się dobrze, mimo dość ciężkiego charakteru mojego wybranka.
Ponad tydzień temu spotkała go pewna przykrość, a mianowicie odszedł jego dobry kolega, właściwie przyjaciel. Rozumiem, że w obliczu śmierci bliskich osób ludzie różnie reagują, ale on jakby zupełnie się ode mnie odizolował. Nie naciskam na kontakt, staram się być delikatna i wyrozumiała, ale mam wrażenie że zupełnie przestałam dla niego istnieć. Gdyby nie to, że co dwa-trzy dni napiszę do niego z pytaniem co u niego słychać i zapewnię o tym, że zawsze jestem do jego dyspozycji, gdyby tylko mnie potrzebował, to pewnie nie odzywalibyśmy się do siebie w ogóle... Co prawda odpisuje mi zawsze z uśmiechem, ale mam wrażenie, że to nie tak powinno być. Nawet myślałam, czy to nie próżność przeze mnie przemawia, w końcu wcześniej byłam w absolutnym centrum uwagi, a teraz są inne zmartwienia, dużo pracy itd., ale ja nie wymagam, żeby mi nadskakiwał całymi dniami, tylko żeby czasem dał znać co u niego, tak zwyczajnie po ludzku.
Czy to naprawdę możliwe, żeby jedno wydarzenie aż tak go zmieniło? Potrzebuje czasu? A może to tylko pretekst, żeby zakończyć tę znajomość? Albo ja sobie wkręcam nie wiadomo co?
Nie wiem jak mam się dalej zachowywać, czy ciągnąć ten kontakt z nim, czy też zamilknąć, czy nalegać na jakieś wyjaśnienia? Pracujemy razem (w jednej firmie) więc chciałabym to jakoś "z twarzą" załatwić. A poza tym, co tu dużo mówić, zaczęło mi zależeć.
|