Raczkowanie
Zarejestrowany: 2014-08
Wiadomości: 184
|
Śmierć mojej mamy
Witam Was. Zawsze pisałam tutaj kiedy miałam coś do powiedzenia w raczej radosnych czy błahych kwestiach. Wracam z ogromnym bólem i tęsknotą. 13 stycznia zmarła moja mama. Nie żadna chorowita staruszka, nie przewlekle chora osoba- młoda, 40 letnia kobieta pełna wigoru i chęci do życia, która ostatnie co chciała to umrzeć. Niestety przegrała walkę z nowotworem, który urósł do tak wielkich rozmiarów, że operacja się nie powiodła. Cały lęk zaczął się jakieś 3 miesiące temu kiedy widziałyśmy pierwsze objawy. Lekarze gdybali, wysyłali do innych specjalistów, kazali robić drogie badania. Profesor, który podjął się tej operacji od razu uprzedził, że będzie to niesamowity wyczyn i ryzyko śmierci będzie duże. My jednak miałyśmy nadzieję. Pocieszałyśmy się myślą, że skoro sam z siebie podjął decyzję o zoperowaniu, musi wiedzieć, że to potrafi i to zrobi. Przecież zawsze mógł powiedzieć, że guz jest nieoperacyjny. Miałyśmy też nadzieję, że przerwie operację kiedy zobaczy, że nie da rady tego zrobić. Tak czy siak zrobił to co planował z bardzo tragicznym skutkiem. Żyłam sama z mamą. To była moja jedyna, najlepsza przyjaciółka. Dzieliłam się z nią każdą chwilą i każdym dniem. Mówiłam o najmniejszych pierdołach. Ludzie czasami dziwili się, że między matką a córką może istnieć tak świetna relacja. Również mama dzieliła się ze mną wszystkim. Nie miałyśmy przed sobą żadnych tajemnic i ubóstwiałyśmy swoje towarzystwo. Razem chodziłyśmy do kina, na zakupy, na spacery, nawet na pizzę i piwo. Wygłupiałyśmy się i wiele rzeczy planowałyśmy. Obiecałyśmy sobie, że po chorobie pojedziemy do SPA lub na jakieś porządne wakacje. Największym marzeniem mamy było zobaczenie wnuka lub wnuczki, nawet wybierała już imiona, kiedy przechodziłyśmy koło sklepu z ubrankami dziecięcymi powtarzała ,,ooo ale śliczne, idealne dla mojej wnusi!". Nigdy nie ukrywała, że stanowię centrum jej życia. Robiła dla mnie wszystko, ja dla niej również. Każdą decyzję w życiu podpierała moją osobą, byłam dla niej podstawą wszystkiego. Jeszcze przed chorobą mówiła, że śmierci boi się tylko dlatego, że musiałaby mnie zostawić...to była dla niej najgorsza wizja. W czasie choroby również to podkreślała, mówiła że jestem najlepszym co ją w życiu spotkało. Odebrano jej wszystkie marzenia, nie zobaczy wymarzonych wnuków, spełniło się też jej najgorsze wyobrażenie. Zawsze powtarzała też, że urodziła mnie po to żebym była szczęśliwa, ale jak mogę być szczęśliwa bez niej? Bez mojej mamuni? Bez jej głosu, przytulenia, jej osoby przy której zawsze czułam się tak bardzo, bardzo bezpieczna. Bez jej zapewnień, rad, kilkugodzinnych rozmów, wspólnych poranków, wyjść i wielu innych. Zabrano mi część siebie. Jeszcze dzień przed operacją napisała do mnie smsa, że strasznie boi się umrzeć. Ciągle zadaję sobie pytanie dlaczego taka cudowna osoba jak ona musiała odejść na jakimś zimnym bloku operacyjnym podłączona do rurek, kiedy jej kochająca córka czekała za drzwiami. Ciągle zadaje sobie pytanie czy przez chwilę była świadoma tego, że odchodzi, czy coś ją bolało, czy coś wie. W dzień po jej śmierci załatwiłam 90% spraw związanych z pogrzebem. Trzymam się bardzo mocno, robię to wszystko dla niej, bo wiem, że byłaby ze mnie niezwykle dumna. Wiem też, że ona mojej śmierci by nie przeżyła, nie zniosłaby tego...miałyśmy troszkę inne charaktery, ja jestem nieco silniejsza. Jeśli jest coś takiego jak niebo czy inne zaświaty i widzi co się u mnie dzieje to jest na pewno zdruzgotana, że musiałam wybierać dla niej trumnę i ubranie.
Zostałam zupełnie sama. Nie mam rodzeństwa, na ojca nigdy nie mogłam liczyć i liczyć nadal nie mogę. Moja mamusia była osobą bardzo lubianą dlatego są osoby, które mi pomagają, ale nie siedzą ze mną i nie trzymają mnie za rękę gdy płaczę. Czasami czuję, że tracę chęć do życia, ale zaraz przypomina mi się, że mama zrobiłaby mi niezłą awanturę za tak głupie myśli. W mojej hierarchii zawsze na początku była mama, potem ja. Teraz zostałam tylko ja. Mam do ukończenia szkołę, obronę licencjatu, muszę znaleźć pracę, poradzić sobie z codziennością bez niej. Staram się nie popadać w histerię i dół, bo wiem, że bym z niego nie wyszła. Boję się, że pewnego dnia runie na mnie ta straszliwa świadomość i się z tego nie podniosę.
Bardzo proszę, jeśli ktoś z Was był w podobnej sytuacji to napiszcie- jak żyć bez najważniejszej osoby?
|