Hej! Mam 21 lat, mój TŻ 28. Razem od niecałego roku. Ale ostatnio mam wrażenie że coś jest nie tak.
Kiedyś choćby jak np. wyjeżdżałam choćby na 2 dni, TŻ był przejęty, od razu tęsknota już dzień przed, nie wyobrażał sobie nie spotkać się ze mną przed wyjazdem.
Jako że ostatnio sesja, a ja miałam dużo egzaminów, nasz czas był ograniczony, ale robiłam co moglam by max. co 2 dzień moglismy się spotkać choćby na godzinę (tak widzimy się codziennie).
Jako że dawno nie byłam w domu i jestem stęskniona, od paru dni próbowałam ustalić z TŻtem czy w dniu dzisiejszym będzie mógł się spotkać (w weekend zbytnio sie nie widzieliśmy bo dzisiaj miałam wazny egzamin), bo jak nie to wróciłabym sobie wieczorem do domu by nie siedzieć na marne samej 1,5 dnia. Udało się uzgodnić, że ok, niech zostanę, ale dopiero po tym jak wprost powiedziałam że długo nie mieliśmy czasu dla siebie i jakbym wyjechała od razu dzisiaj to przecież nawet nie mielibysy jak dłużej się "pożegnać" (taki tekst padł z mojej strony bo zawsze sam z siebie, z żalu że wyjeżdżam zabiegał o takie spotkania, a teraz jakby nawet sie tym nie wzruszył).
Oki. Wczoraj wieczorem zaczął mówić że zaczyna boleć go gardło, a dzisiaj rano z pracy że źle się czuje, że chyba coś go bierze (brak gorączki, ogólne robicie, głowa + ból gardła). Rozumiem, szkoda mi go, ale bardzo prosiłam po tym by uprzedził wczesniej, jesli nie będzie w stanie wieczorem się spotkać (wiadomo, bo wtedy to ja mogłam sie wczesniej ogarnąć i wpaść do niego wieczorem, bo kończy dopiero po 18 - dojazd zajmuje mi tam 40 min., bo przesiadki komunikacją i trudy dojazd, a on ma samochód i ma 10-15 minut do mnie, albo moglabym wpaść do niego do pracy na godzinkę bo nie było szefostwa i pożegnać się i pojechać spokojnie do domu dzisiaj by nie siedzieć na marne).
Nie dostałam żadnego info, tylko mówił że źle się czuje itp. Ok, myslę że w takim razie wszystko aktualne, ale wieczorem dzwoni i mówi że przeprasza ale nie bedzie spotkania. Było mi przykro, bo prosiłam, bo w ten sposób nie jestem w stanie juz do niego przyjechac (na co on sie zdziwił ze w ogóle zamierzałam, bo potem po nocach musiałabym sama wracac, a on by mnie nie puścił itp. - dla mnie to nie problem, mogłabym nawet taksówką wrócić, ale on i tak stwierdza że nie). POtem jak mu powiedziałam wprost co czuje i dlaczego, to że przeprasza bo w pracy myslał tylko o tym by dotrwać. Potem jak widział że juz jest mi przykro to nic nie mówił - tylko smutne minki, i ze jest mu dziwnie. Potem nagle że mogę wpaść (jakby dotarło do niego że mi zależało na pobyciu z nim, mimo iż od kilku dni o tym wałkowaliśmy).
Czy ja wyolbrzymiam? Rozumiem że jest chory itp., ale czemu mam wrazenie ze mysli tylko o sobie? Ok, niech będzie że początek brania choroby powoduje że nie może funkcjonowac, że podczas rozmowy prawie nic nie chce mówić, bo boli go gardło (twierdzi ze jest wtedy jak dziecko). rozumiem, kazdy inaczej przezywa złe samopoczucie. ale czemu nie mozna pomyslec o 2. osobie mimo to?
Ostatnio coraz wiecej rzeczy jest "innych" niz zawsze:co ja robię źle w tym związku?
