Przyczajenie
Zarejestrowany: 2015-01
Wiadomości: 12
|
Potrzeba miłości
Tak jak w temacie- mam dużą potrzebę miłości. Nie potrafię być sama, wszystko wtedy traci dla mnie sens. Gdy nie jestem z kimś czuję się samotna, nieakceptowana, nic co robię nie potrafi mnie cieszyć, po prostu mam wrażenie, że jestem ostatnim dnem. Gdy widzę jakieś pary na ulicy, w tv oglądam jakiś film, serial czy cokolwiek, w którym jest chociażby tylko słowo powiedziane o miłości bardzo mnie to dotyka, sprawia, że robi mi się bardzo przykro. Może teraz to tak bardzo odczuwam, bo w sumie przez ponad rok nieprzerwanie z kimś byłam. Opiszę te związki, może uzyskam od Was jakieś opinie na ten temat. Pierwszy związek w jakim byłam zaczął się w styczniu zeszłego roku. Chłopak był ode mnie ze studiów podobał mi się, dobrze się z nim czułam, na początku byłam szczęśliwa. W tym samym czasie pisałam z moim znajomym, którego poznałam parę miesięcy wcześniej, ale były to czysto koleżeńskie relacje. Z czasem zaczęło mi na nim zależeć (znacznie bardziej niż jemu) bardzo mi się podobał i w końcu w połowie marca byliśmy razem (bardziej z mojej inicjatywy ). Z tamtym chłopakiem nadal nie zerwałam, wiem, że było to nieuczciwe, ale chyba chciałam mieć pewność, że z kimś jestem? Był ode mnie ze studiów, mieliśmy wiele wspólnych tematów, dobrze się dogadywaliśmy. Wiem, że bardzo mnie kochał, dbał o mnie, liczył się z moim zdaniem, pomagał mi, niesamowicie mu na mnie zależało... Ale ten drugi znacznie bardziej mi się podobał, mam świadomość, że brzmi to jak puste podejście, ale trudno być w związku z kimś, kto przestawał mnie pociągać... Z czasem zaczęłam tego pierwszego traktować coraz bardziej chłodno, z niechęcią się z nim spotykałam, nie chciałam nawet chodzić z nim za rękę. Teraz mam z tego powodu niesamowite wyrzuty sumienia, bo to na pewno bardzo go bolało... Ale ja byłam już w innym związku, więc przestało mi zależeć. Zerwaliśmy na początku lipca, z moim drugim byłam cały czas, więc nie przeżywałam rozstania. (Teraz wiem, że staciłam kogoś bardzo wartościowego, chyba nigdy sobie tego nie wybaczę. Teraz jest za późno, by cofnąć czas, by do niego wrcić, bo od niedawna ma nową dziewczynę. Za każdym razem gdy na niego patrzę pęka mi serce z żalu i tęśknowy). Niestety ten drugi nie traktował mnie dobrze, myślał głównie o sobie, czasem nie odpisywał na smsy, nigdzie w zasadzie mnie nie zabierał, miałam nawet wrażenie, że go męczę, że chce ze mną zerwać, tylko brak mu odwagi, źle się z tym czułam Często odwoływał spotkania w ostatnim momencie, brałam to do siebie, nieraz płakałam, zastanawiałam się co ze mną jest nie tak, że tak mnie traktował. Pewnego dnia w sierpniu też tak zrobił, mam wrażenie, że wtedy przelała się czara goryczy. Następnego dnia (dosłownie) zaczepił mnie mężczyzna, który dawno mi się podobał, ale nie robiłam nic w jego kierunku, bo miałam przecież tamtego. Czasem go widywałam, bo pracował w restauracji, do której chodziłam czasami na obiad z mamą, znałyśmy właścicieli. Tego samego dnia zaczęliśmy ze sobą pisać. Znowu czułam się atrakcyjna, wartościowa, szczęśliwa. Potem nagle przestał się odzywać i to był dla mnie cios. W końcu zobaczyłam na fb jego zdjęcia z inną dziewczyną, czułam się jak ostatnie zero. Mimo to po jakimś czasie znów pisaliśmy, spotykaliśmy się mimo, że on wiedział, że ja wiem o tej dziewczynie. Po każdym spotkaniu bałam się, że to ostatnie, panikowałam. Potem na spotkaniu znów było normalnie, ale po rozstaniu znów się bałam, że coś się zmieni, że nagle dojdzie do wniosku, że coś ze mną nie tak. Gdy tamta dziewczyna zerwała z nim w grudniu, w końcu "oficjalnie" byliśmy razem (przedtem też cały czas mieliśmy kontakt i czasem się spotykaliśmy i to na zasadzie jak chłopak z dziewczyną) byłam spokojniejsza. Chociaż też nie byłam czasem pewna, czy mnie nagle nie porzuci, nie zerwie ze mną kontaktu, przerażała mnie wizja, że nikogo nie będę miała, że będę sama. Teraz po poważnym wypadku jest w szpitalu, nigdy nie wróci do pełnej sprawności, a ja znów czuję się samotna, mimo że go odwiedzam. Boję się, że teraz do końca życia będę sama, nigdy już nikogo nie znajdę, bo niby gdzie... Studiuję medycynę, więc nie mam dużo czasu na wyjścia. Powszechnie jestem uważana za ładną, jestem szczupła i wysoka. Ale chyba coś musi być ze mną nie tak... Nie wiem czym tak bardzo odstraszam chłopaków, może mimo wszystko wyglądem, może charakterem... Nie wiem już co mam robić z tą samotnością, przytłacza mnie ona, odbiera wszelką chęć do życia. Przez rok cały czas kogoś miałam, teraz jestem w rozsypce, nie wiem co mam robić. Nie wiem, gdzie mogłabym kogoś poznać, nie wiem czy w ogóle zasługuję na miłość, skoro nie wystarczam jednej osobie, skoro inna mnie ewidentne nie chce. Liczę na jakieś opinie na temat tego co napisałam, na jakieś rady, co mam zrobić, by kogoś poznać, jak się zachowywać, bo sama jestem zagubiona i przerażona wizją samotności...
|