Wiem, że pewnie mnie wyśmiejecie, ale może pośród Was znajdzie się chociaż jedna osoba, która udzieli mi jakiejś konstruktywnej porady.
Od zawsze łatwo ulegałam "autorytetom". Ale nie mam tu na myśli autorytetów moralnych etc., tylko takie... fizyczne. Mam wrażenie, że już od gimnazjum nie mogę zaakceptować siebie, swojego wyglądu i staram się upodobnić do kogoś, kto aktualnie mi się podoba. Takich przykładów jest mnóstwo. Nie wydaje mi się, że jestem jakoś strasznie brzydka, miałam paru chłopaków, ale mimo tego miałam wrażenie, że ciągle nie tak chcę wyglądać.
To jest chore, bo np. oglądam film/serial, czytam książkę, w której jest bohaterka o np. miodowych włosach i w niej zakochuje się wspaniały facet, mój ideał, więc chcę przefarbować włosy, bo wydaje mi się, że tylko wtedy też będę miała okazję wpaść w oko takiemu facetowi. Rety, jak to piszę, zdaję sobie sprawę z tego jak to brzmi i jakie to płytkie, ale nie potrafię nad tym zapanować. Np. wiele lat temu, kiedy oglądałam serial Magda M. to byłam tak bardzo zajarana Piotrem Korzeckim, że wkręciłam sobie, że nie będę miała szansy na takiego faceta, jeśli nie zetnę włosów i nie przefarbuję

Tak zrobiłam i oczywiście nikt taki sie nie pojawił

Wiadomo, idzie za tym też jakieś naśladowanie w kwestii zachowania, ale chyba to moje niedopasowanie wyglądem najbardziej mnie męczy. Nie potrafię nad tym zapanować. Zdaję sobie sprawę z tego, że nawet jeśli mam ulubiony typ faceta to jego charakterystyka skupia sie bardziej na cechach charakteru i nie odrzucilabym go, bo np. jest blondynem, a nie szatynem. Sama nie umiem się wiecznie zdecydować, czy np. chcę mieć jasne włosy, czy ciemne itd., jaka jestem, jaka chcę być.
Właśnie teraz uświadomiłam sobie, że słowem kluczem jest tu naśladowanie. Ciągle naśladuję kogoś, kto jest moim zdaniem lepszy ode mnie. Nie potrafię być sobą i chcę się chyba zamienić w tę osobę. To takie męczące... Ale z drugiej strony nie umiem też zaakceptować siebie. Jak to zrobić? jak to nasladowanie innych pokonać?