Wizaz.pl - Podgląd pojedynczej wiadomości - Jak dojść do normy z chorym myśleniem- jedzenie
Podgląd pojedynczej wiadomości
Stary 2015-07-08, 23:02   #1
jaglanka92
Przyczajenie
 
Zarejestrowany: 2015-07
Wiadomości: 1

Jak dojść do normy z chorym myśleniem- jedzenie


Witajcie, przepraszam że z nowego konta.

Długo zastanawiałam się czy w ogóle pisać, a jeżeli pisać to na którym forum, tu czy w krzywym zwierciadle? Jednak uznałam, że chyba bardziej pasuję tutaj.

Moja historia jest dość długa. Mam 23 lata. Byłam dość grubawym dzieckiem, żywiona byłam przez babcie i ciocie słodyczami przez pierwszą połowę dnia, potem rodzice odbierali mnie po pracy i w domu nie chciałam już nic jeść. Tato próbował walczyć z tym niezdrowym podkarmianiem, ale niestety nikt go nie słuchał. Tak żyłam do 6r.ż. kiedy to poszłam do zerówki. Pamiętam jedynie że od zawsze miałam problem z jedzeniem przy innych dzieciach, wstydziłam się tego strasznie, jadłam tylko pod wielkim przymusem (jakieś zupy i inne rzeczy podawane w zerówce), wszystkie kanapki od mamy przynosiłam do domu. Wtedy jadłam obiad a po obiedzie te kanapki. Cała podstawówka to ten sam schemat, nigdy nie jadłam przy ludziach, raczej byłam świadoma tego że jestem grubsza niż inni ale nie chciałam się odchudzać, byłam raczej szczęśliwym dzieckiem tylko no po prostu do tej czynności nie umiałam się przemóc. Dopiero w gimnazjum wzięłam się za odchudzanie, z prozaicznych pobudek a więc pierwszej, poważnej - jak mi się wydawało- miłostki. Niestety głodziłam się, oszukiwałam rodziców, wyrzucałam jedzenie. Na pewno schudłam bo nauczyciele zaczęli pytać czy wszystko ok, ale tu pojawia się pierwsza rzecz- zabijcie mnie ale nie pamiętam jak wtedy wyglądałam, nie mam żadnego obrazu swojego ciała z tamtego czasu, tak jakbym je kompletnie wyparła? Zaczęło się podbudowywanie poczucia własnej wartości poprzez przelotne znajomości, oczywiście to sprawiało że czułam się jeszcze gorzej. Ale przyszło liceum, poznałam nowych ludzi, dziś już wiem że prawdziwych przyjaciół, prowadziłam w miarę normalne życie, ale dalej jadłam tylko w domu, tyłam. Poznałam też TŻ z którym do dziś jestem, myślałam że wszystko będzie ok. Jestem osobą bardzo stresującą się wszystkim, zbyt ambitną, jak już coś postanowię to robię to na 150% i matura była ciężkim okresem (musiałam zdać bardzo dobrze przedmioty które skończyły się u mnie już po 2 klasie), zaczęłam też brać antykoncepcję i obie te rzeczy odbiły się na mnie, tyłam coraz bardziej. Jednak osiągnęłam swój cel, przyszły studia, 1 rok to katorga, załamania psychiczne, bezsenne noce i w tym wszystkim jedzenie. Ale po 1 roku odżyłam, wszystko się układało, byłam szczęśliwa, wychodziłam ze znajomymi, z TŻ, a waga rosła, jednak nie myślałam o tym, byłam dla siebie seksowna, podobało mi się to co widziałam w lustrze, nie wiedziałam jednak ile ważę bo w moim domu NIGDY nie było wagi. Aż pewnego dnia weszłam na wagę u TŻ i zobaczyłam 91kg. Przy 165cm. I ta świadomość zmieniła całkiem postrzeganie mojej figury. Zaczęłam intensywne ćwiczenia, dietę- dość restrykcyjną, niskowęglową. Kilogramy spadały, z jednej strony bardzo się cieszyłam, ale z drugiej byłam nieszczęśliwa bo nie umiałam sobie wybaczyć żadnej wpadki. Przestałam gdziekolwiek wychodzić bo to zawsze pokusa, żadnych imprez bo alkohol, żadnych spotkań rodzinnych bo ciasta, żadnych randek z TŻ... Moja wiedza o zdrowym odżywianiu i treningu rosła, zaczęłam trening siłowy, jedząc zdrowo i ogólnie dobrze, jednak wiem że za mało. No i musiało być 100% czysto. Co ja mówię, dalej musi być bo inaczej czuję do siebie obrzydzenie. Jednak mam takie okresy w życiu, że przychodzi np sesja i wtedy wszystko odrzucam- nie ćwiczę, wracam do tego co lubię jeść- pieczywo, ogólnie jem wtedy węgle na kolację, dużo owoców, czasem czekoladę. W taki miesiąc tyję na potęgę, jedzenie zawsze było dla mnie czymś w rodzaju nagrody (skoro się uczę/nie śpię/stresuję to chociaż wynagrodzę sobie jedzeniem). Mam wtedy milion wyrzutów sumienia... Potem wracam na dobre tory- trening, zdrowe żarcie. I w żadnym z tych momentów nie jestem szczęśliwa. To błędne koło. Nie umiem dojść do wymarzonej sylwetki (zdaję sobie sprawę że mam rozwalony metabolizm), moja waga się waha, obecnie w granicach 65-75kg. Obecnie planuję wszystkie posiłki z wyprzedzeniem kilkudniowym, gdy zjem np. owsiankę na śniadanie boję się potem węgli już przez cały dzień, to chore, tracę nadzieję że kiedykolwiek będzie normalnie Szykuję posiłki na uczelnię- ryż/kasza z kurczakiem i warzywami i… wstydzę się tego jeść. Nikt tak nie robi, normalni ludzie kupują drożdżówkę lub zwykłą kanapkę, a ja siedzę z tym pudełkiem, w głowie ciągle głos mówi:” jesteś taka gruba a jesz, wszyscy to widzą, nie powinnaś tak robić, obżerasz się a inni widzą że nie chudniesz, jesteś żałosna!” Gdzie tu jest rozwiązanie, czy da się jeszcze żyć normalnie czy już zawsze tak będzie? Jednocześnie miłość i nienawiść do jedzenia, obrzydzenie do własnego ciała które jest w bardzo złym stanie jak się domyślacie- niejędrne z rozstępami i cellulitem 4 stopnia

Kilka słów jeszcze o moim TŻ- to najcudowniejszy człowiek na świecie, wspiera mnie jak tylko może, znosi wszystkie chore odpały, ale wiem też że czasami brakuje mu już sił. Nigdy nie okazał mi że mu się nie podobam, zawsze jestem dla niego tak samo atrakcyjna, nawet przy tych 90kg. Tylko tu jest problem- jego zdanie mnie nie obchodzi. Tak samo jak moich przyjaciół i rodziny, jestem straszna ale zdanie ludzi którzy mnie kochają jest dla mnie nic nie warte, ich komplementy mnie nie cieszą, zawsze myślę że mówią to z miłości właśnie, że akceptują mnie i nie są "obiektywni". Liczy się tylko zdanie innych, tak naprawdę obcych osób... Czytam na wizażu prawie wszystkie wątki, ostatnio choćby o skąpym stroju- tak, jestem tą osobą która w upały kisi się w długich dżinsach bo nigdy nie pokażę swojego cellulitu właśnie by nie usłyszeć jakichś negatywnych opinii na ulicy. Od ludzi których już w życiu nie spotkam, powinnam mieć na nich wywalone, ale nie potrafię. Nie mam siły, to chyba zaszło za daleko, nie wiem już co robić. TŻ uważa, że nawet gdybym ważyła te cholerne 50kg i tak nie byłabym szczęśliwa więc proszę nie piszcie mi o tym bym zasięgnęła porady trenera/dietetyka. Nie chcę takiego rygoru, nie chcę być fit laską, chcę być szczęśliwa, nie myśleć o jedzeniu, o dokładaniu 30min ćwiczeń bo zjadłam jabłko! Nie chcę się ciągle bać. Przepraszam za ten chaos, ale to właśnie mam w głowie Wstyd mi za to że taka jestem, słaba, przejmująca się wszystkim.


Poza sferą wyglądu uważam się za wartościową osobę, będę wykonywać fajny i potrzebny zawód (tylko jak mam pomagać ludziom skoro sama siebie nie ogarniam ) mam pasję którą dzielę z TŻ, jednak to wygląd mnie definiuje.

Każde słowa mile widziane.
jaglanka92 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując