Zmiana pracy czy może nie?
Witajcie. Od dłuższego czasu siedzi mi w głowie pewna sprawa i już raczej nie wyjdzie stamtąd, bo czas leci. Ale od początku. Zaraz po maturze dostałam staż w ,,swoim" urzędzie gminy. Następnie od października ubiegłego roku zaczęłam zaoczne studia. Gdy skończył mi się staż dostałam się na pracę interwencyjną na 9 miesięcy, czyli umowę mam do końca października. I już coraz poważniej zastanawiam się co robić- jeżeli byłaby możliwość zostać dalej w tej pracy czy szukać czegoś w mieście, w którym studiuję? Oczywiście nie mam pewności, że byłby dla mnie etat, ale zakładam to hipotetycznie. Może napiszę trochę o moich odczuciach odnośnie tej pracy.
Nie jest to dziedzina konkretnie związana z moim kierunkiem studiów, ale jednak to praca w urzędzie, więc myślę, że nieźle będzie wyglądać w CV, w przyszłości też myślę o pracy w jakimś biurze lub korporacji, lecz w innej dziedzinie. Nie powiem, całkiem sporo się nauczyłam przez ten rok, ogólnie nie jest źle. Zdecydowanie największym plusem tej pracy jest niezależność finansowa. Zarabiam najniższą krajową, jednak mam ten pieniądz na czysto. Urząd znajduje się około 10 km od mojego domu, więc mieszkam u dziadków w tej samej miejscowości co praca. Choć z tego swego czasu też były problemy, bo rodzice byli niezadowoleni, że nie wracam do domu, mogłam przecież dojeżdżać rowerem czy coś w tym stylu. Mam prawo jazdy, jednak boję się jeździć a i samochodu nie mam. Jednak czasem mam takie gorsze dni, kiedy wady tej pracy kompletnie mnie wykańczają psychicznie. Atmosfera jest raczej kiepska. Wszechobecne ploty i to takie gigantyczne. Potworzone są kółka wzajemnej adoracji i ja bardzo często czuję się jak piąte koło u wozu. Czasem mam wrażenie, że nikt nie docenia tego co robię. Naprawdę co każą o robię najlepiej jak umiem a często czuje się jak popychadło, któremu przy ludziach uświadamiają jak postawić pieczątkę, gdzie robię to od roku. Zastanawiam się czy po zakończeniu tej umowy nie przenieść się do miasta. Wierzę, że jakąś pracę sobie bym znalazła, może nie od razu taką wymarzoną, ale nie gorszą bardzo niż teraz. Mogłabym wreszcie otworzyć się na ludzi i zacząć realizować wiele swoich małych marzeń żyjąc w wielkim mieście. Nie myślcie sobie, że jestem oderwana od rzeczywistości, wiem że tam wszystko nie będzie idealne. Ale miałabym więcej okazji żeby wyjść na dyskotekę, na spacer między ludźmi, pochodzić po sklepach. Mieszkam w naprawdę malutkiej miejscowości, gdzie nic nie ma i codziennie spotyka się tych samych ludzi. Jednak mam też obawy czy sobie poradzę, znajdę na pewno tę pracę i w miarę fajne mieszkanie, jak sobie poradzę samotnie, z dala od rodziny, bez rozmów z nimi i bycia zdaną zupełnie na siebie samą przez całą dobę, zwłaszcza chodzi mi o tę sferę mentalną a nie o gotowanie czy sprzątanie, to mnie nie martwi. Jednak największym problemem są dla mnie pieniądze. Pracując tutaj wystarczało mi na opłacenie czesnego i swoich spraw, wystarczyło też, aby odłożyć całkiem spore jak dla mnie pieniądze. W Warszawie( bo o tym mieście mowa) starczyłoby mi na szkołę i mieszkanie. Na jedzenie i bilety musieliby dołożyć mi rodzice( mówią, że pomogą). Jednak przeraża mnie takie życie z ołówkiem w ręku. Teraz nie muszę zastanawiać się czy na pewno mogę iść na pizzę czy kupić bluzkę, bo mam zawsze pieniądze na zapasie. A tam będzie na styk przez cały czas. Ech mam naprawdę mętlik w głowie. Co myślicie o tej sprawie?
__________________
<ciach_reklama>
|