Przyczajenie
Zarejestrowany: 2015-08
Lokalizacja: Kraków
Wiadomości: 8
|
Czy przyjaciółki muszą wszystko wiedzieć?
Witam, możliwe że jest jakiś podobny temat, ale nie miałem weny co wpisać do wyszukiwarki.
Co jakiś czas wraca pewien problem, którym moja kobieta mnie dość drażni.
Chodzi o to, że moja luba na słynnych babskich wieczorach dzieli się ze swoją grupą przyjaciółek o trochę zbyt intymnych sprawach naszego związku. Ja rozumiem, że "przyjaciółkom to wszystko można powiedzieć", ale gdzie w tym wszystkim jakaś moja prywatność? Dla mnie jej przyjaciółki to jakieś tam znajome na "cześć, hej co tam słychać" i tyle widać. A jestem trochę zniesmaczony tym, że wiedzą dokładnie ile razy w tygodniu się kochamy, w jakich pozycjach, ile minut itp. Wiedzą też rzeczy w stylu, że w porywach mego porannego optymizmu potrafię sobie pianką do golenia machnąć na klacie Kaplice Sykstyńską i prowadzę z Psem żywe dyskusje dlaczego np. coś w domu nie działa , wiedzą ile mogę dostać w spadku czy pewnie jakieś prywatne nawyki, albo nawet wpadki, które każdy miał, ale nie każdy chciałby się nimi dzielić.
I to nie jest tak, że tylko ona, a wszystkie wymieniają się informacjami, do których czasem ja niestety mam dostęp, bo moja kobieta nieświadomie się wygada i mi. Po hicie:"no nie wiem co z tą Aśką i Robertem(nawet tu z przezoru zmieniłem imiona), za pierwszym ich razem to wytrzelił od razu jak zdjął gacie, w ogóle jakiś taki kiepski w łóżku", powiem szczerze - szczenę zbierałem kilka minut i trochę mnie przytkało. Kolesia widziałem jeden raz, nawet sympatyczny, a tu takie rewelacje o kimś mimo wszystko obcym. Po tym zwróciłem jej uwagę, że takie informację naprawdę nie są mi do niczego niepotrzebne, a i życzyłbym sobie by i o nas trochę przyhamowała z dzieleniem WSZYSTKIM. Ale niestety jednym uchem wleciało, drugim wyleciało i mam co jakiś czas serwowane przesłanki, że katarynki jak je sobie nazywam w duchu, wiedzą o mnie o dużo za dużo i bardzo irytuje mnie ta świadomość. Nie to, żebym się czegoś specjalnie wstydził, ale cenię swoją prywatność i nie lubie za bardzo wpuszczać postronne osoby "za mury".
Nie wiem, może kobiety lubią się tak dzielić zaufanym psiapsiółkom i wiem, że to nieodosobniony przypadek, ale litości. Nigdy w męskim gronie, którym przebywam lub przebywałem nie było szczegółowych analiz swoich partnerek czy jakichś bardziej kpiących pojazdów od "moja znowu coś coś tam zrzędziła" lub wchodzących w sprawy łóżkowe "no, fajnie z nią jest, możemy w ogóle nie wychodzić z łóżka", ale nie wiem czy byłoby miło kobietom, gdybyśmy się nagle przestawili na prześmiewcze szczegóły w stylu: "bożu, znowu się nie ogoliła, jeszcze trochę zarośnie i pogodzę się z ręką", "już mój odkurzacz lepiej ciągnie" czy "no jak się kochamy, to ona rży jakby ciągnęła powóz do Hogwartu" (wybaczcie, dalej nie chce mi się wymyślać ). Nigdy jakoś też nie wyciągałem publicznie jej spraw, problemów, ani tym bardziej jakiś szczegółów nt. naszego pożycia poza neutralnymi ogólnikami.
Jak w takim razie przekonać kobietę, że czasem warto postawić jakieś granice; a ona i jej przyjaciółki to nie jest jedno ciało i nie muszą ze wszystkim być na bieżąco, zwłaszcza o mnie.
|