choroba stara jak świat - nieszczęśliwa miłość
Witajcie.
Jestem w rozsypce. Kilka miesięcy temu zakochałam się, oczywiście jak to zwykle ja - beznadziejnie i bez wzajemności. Ja tak zawsze, więc zwykłe beznadziejnie i bez wzajemności nie robi na mnie żadnego wrażenia. Niestety tym razem jest o tyle fatalnie, że facet znikł z mojego życia na 3 miesiące - tak właśnie miało być, byłam na to przygotowana, że zniknie i że wróci po tych trzech miesiącach - na jakiś czas. Przez te miesiące wydarzyło się w moim życiu wiele złego, min zmarła bliska mi osoba. Nie zwariowałam chyba tylko dlatego, że uciekałam w myślenie o nim. I teraz wrócił i to było cudne. Magicznych kilka dni. I znów go nie ma i już nie będzie. Ja nie chcę wiele... Żeby tylko czasem go spotkać... Tak dobrze nie ma. Jestem bliska szaleństwa, wyć mi się chce, coś mi aż mózg rozsadza i dobija ta pustka bezsens i beznadzieja.
Musiałam się komuś wyżalić.
W realu nie ma nikogo, komu mogłabym się bez uczucia wstydu wyżalić się z tak głupiego uczucia...
Nie mogę sobie poradzić. Może coś poradzicie. A może po prostu gdzieś na forum jest ktoś, kto czuje to, co ja... Może poczułabym się wtedy mniej nienormalna.
Wiecie co? Ja to już tak zdesperowana jestem, że przetrząsam strony o pozytywnym myśleniu, wizualizacji itp. i marzę o tym, by udało mi się myślą sprawić, żebym choć czasem go widywała. Głupie pewnie, co? I pewnie nie działa. Zwłaszcza, że nie jestem w stanie skupić się na pozytywnym myśleniu, skoro aż tak mi źle...
|