Zadomowienie
Zarejestrowany: 2006-07
Lokalizacja: Warszawa
Wiadomości: 1 534
|
Ciche dni z "przyjaciółką"?-jak ocenić tę znajomość?
Witajcie. Piszę, bo już nieraz udało Wam się obiektywnie spojrzeć na moje problemy i problemiki i dzięki temu mogłam się z nimi uporać. Uprzedzam, będzie długo.
Tym razem nie potrafię trzeźwo ocenić pewnej znajomości i tego, do czego ona zmierza.
Miałam bliską koleżankę, a nawet myślałam, że to przyjaźń. Martę znam już ponad 3 lata, ale zbliżyłyśmy się do siebie dopiero po moim rozstaniu z długoletnim partnerem. W trudnym dla mnie okresie była dla mnie oparciem- wysłuchała, zawsze coś od serca doradziła, zawsze mogłam do niej zadzwonić. Pomagała, kiedy miałam różne perypetie z kolejnymi potencjalnymi facetami. Chodziłyśmy na kawę, niemal codziennie miałyśmy ze sobą kontakt, byłyśmy na bieżąco z tym co słychać u jednej i drugiej, czasem imprezowałyśmy i generalnie zawsze dobrze się czułam w jej towarzystwie i miło wspominam ten okres.
Potem poznałam mojego obecnego partnera. Marta była sceptycznie nastawiona, owszem chętnie go poznała, ale czuć było dystans, co jest zrozumiałe po tych wszystkich "niewypałach". Powoli, powoli przekonywała się do niego. Spędzaliśmy czas we czwórkę- my i ona z jej parterem, planowaliśmy wspólne wyjazdy...
Pierwszy zgrzyt pojawił się właśnie z tytułu wyjazdu. Mieliśmy zaplanowany wypad za miasto na cztery dni, a akurat u mojego chłopaka był niezaciekawy okres w pracy. Doszło do tego, że tydzień przed planowanym wyjazdem powiedział mi, że może nie dostać wolnego piątku, w związku z czym dojechałby wieczorem, po pracy, a my byśmy wyjechali z samego rana. Nie spotkało się to ze zrozumieniem. Fakt, też byłam rozżalona, ale starałam się być dobrej myśli. Marta trochę dramatyzowała (co staram się zrozumieć, bo też jestem z charakteru dość wybuchowa i często mówię coś zanim pomyślę)- mówiła, że jak mu na mnie zależy to powinien rzucić pracę i jechać itp. Generalnie jak załączył jej się temat jego pracy, to mogła niemal codziennie poruszać go pisząc/mówiąc, że ona by tak nie mogła, że co to za praca, że jak on może tak spokojnie podchodzić do tematu, że jest nieżyciowy itp itd. Zwróciłam jej uwagę, że jest mi przykro, że tak bez przerwy go krytykuje, więc nieco przystopowała. Koniec końców udało nam się wyjechać, a mimo to pozostał we mnie jakiś taki niesmak.
Wyjazd był udany, wszyscy wrócili zadowoleni, razem z moim ukochanym myśleliśmy nawet, że może fajnie byłoby wyjechać we czwórkę na wakacje, ale po tym wszystkim uznaliśmy, że nie będziemy się narzucać, żeby znów niesmaku nie było. Marta czasem przebąkiwała, że możnaby razem jechać, wyraziłam chęć, ale zbyt nie rozwijałam tematu z obawy przed tym, że znów może być problem z urlopem. No i wykrakałam. Minął lipiec, zaczął się sierpień, więc temat urlopu wypłynął. Średnio co trzy dni Marta pytała jak tam, na co odpowiadałam zgodnie z prawdą, że mój partner jeszcze nic nie wie. Zresztą ja byłam oswojona z myślą, że teraz wakacje mogą nam nie wyjść, ale że odbijemy sobie później, co też nie spotkało się ze zrozumieniem. Ogółem znów zaczęła się krytyka i teksty pt "ja bym tak nie mogła żyć, podziwiam Twoją cierpliwość" i tym podobne. Aha, w międzyczasie Marta z facetem wykupili sobie wycieczkę zapewniając, że nigdy nigdzie z nami nie pojadą (choć wcale się nie umawialiśmy i nie proponowałam wspólnego wyjazdu).
Szczerze mówiąc miałam dość tych docinków, więc kiedy tylko pojawiał się temat pracy lub urlopu szybko ucinałam dyskusję i zmieniałam temat, co nie uszło uwadze mojej koleżance, która stwierdziła, że widzi, że nie da się ze mną o wszystkim pogadać, bo się oburzam. Postawiłam na szczerość i delikatnie wyjaśniłam jej, że męczą mnie jej z pozoru troskliwe uwagi. Powiedziałam, że jest mi przykro, że tak ciągle go krytykuje, że mi też nie jest łatwo, że jestem zestresowana, ale ona zamiast pocieszyć lub wstrzymać się od złośliwości jeśli nie umie/nie chce pocieszyć, to woli mi dowalić, przez co czuję się gorzej, co rzutuje też na moim związku, bo chodzę zamyślona, a mój facet dopytuje co mi jest i czy coś się stało. Czułam się między młotem a kowadłem- chciałam być wsparciem dla niego, a jednocześnie Marta dawała mi tym gadaniem do myślenia. Moja wypowiedź bardzo ją dotknęła. Wręcz zarzuciła mi, że obarczam ją tym, że nie układa mi się przez nią w związku. Wcale tak nie było, może źle się wyraziłam, więc zaraz sprostowałam. Ona oczywiście, że widzi, że szczerość się dla mnie nie liczy, że widzi, że są tematy tabu, których lepiej nie poruszać, bo się obrażam. I że ona zawsze chciała dla mnie jak najlepiej, że to troska o mnie, a ja tak się odwdzięczam. Zabolało. Czy widzę swoją winę? Nie wiem. Z jednej strony nie, a z drugiej ciąży mi ta sytuacja, że doprowadziłam naszą znajomość do tego punktu.
Po tej rozmowie bardzo powoli wracało wszystko do normalności. Rozmawiałyśmy, ale już nie tak swobodnie, czuć było dystans. Kiedy udało nam się kupić wycieczkę, nie powiedziałam jej o tym, bo skoro sama uznała, że są tematu tabu... no i jeszcze miała bardzo negatywne zdanie o tym kraju, więc wolałam sobie oszczędzić słuchania jej zawoalowanych uszczypliwości, które pewnie zepsułyby mi radosne wyczekiwanie na urlop. Sytuację ułatwiło to, że po weekendzie zamilkła, ja się nie odezwałam, więc nie musiałam się tłumaczyć, że przez tydzień będę niedostępna.
Teraz najdziwniejsze dla mnie, o czym nieco wstyd pisać, ale może ktoś pomoże mi zrozumieć takie zachowanie...: dodałam status na fb, że będę poza zasięgiem, pod koniec wyjazdu dostałam powiadomienie, że Marta polubiła mój urlopowy status, tego samego dnia, późnym wieczorem, już nie było jej "like'a", za to ustawiła u siebie, że wyjeżdżają, po czym po paru dniach weszłam do niej i okazało się, że poukrywała niektóre treści przede mną i moim chłopakiem. Koleżanka mówi, że obraziła się za ten wyjazd i za to, że jej nic nie powiedziałam. Dodam, że od końca sierpnia nie mamy ze sobą kontaktu. Cierpię po cichu, a mimo to nie odzywam się, bo wydaje mi się, że powinny obie strony się starać, a nie, że tylko ja się kajam, że "wygarnęłam" jej, że sprawia mi przykrość.
I to już koniec. Serce mówi, żeby znów wyciągnąć rękę, za to rozum, żeby to ona zdobyła się na ten krok. Nie staram się wybielać, ale wydaje mi się, że jej zachowanie było gorsze. Boli mnie to tym bardziej, że póki było dobrze u mnie, to była życzliwa, za to kiedy pojawiły się kłopoty, z których zwierzyłam się tylko jej, to spotkałam się tylko z surowym osądem i brakiem zrozumienia. Nie oczekiwałam, że będzie się litować, ale wystarczyłoby głupie "nie martw się, jakoś się ułoży". Tłumaczę też sobie, że ona nie jest jakoś super uczuciowa, że jej hasłem to, żeby się nie mazać, a brać los w swoje ręcę, ale tu chodzi o odrobinę empatii, której wtedy potrzebowałam.
Mam nadzieję, że ktoś pomoże mi zrozumieć całą tę sytuację. Jest mi ciężko, ale gdzieś głosik z tyłu głowy jest rozżalony i podpowiada, że gdyby to była prawdziwa przyjaźń, to byłaby większym wsparciem w trudnych chwilach. Myślę nad tym czy by nie wyciągnąć ręki ostatni raz, choć po ostatniej próbie, kiedy niby wszystko było ok, ale odczuwałam dystans i zacietrzewienie, to trochę mi się odechciewa.
Edytowane przez nikiii
Czas edycji: 2015-09-22 o 22:02
|