Witajcie po długiej nieobecności odzywam się ja- towarzyszka oczarowana

Mamy już internet i nawet TV

więc nie czujemy się już jak rozbitkowie na bezludnej wyspie odcięci od wszystekiego.
Party_girl i wszystkim Wam JUŻ ROZPAKOWANYM SERDECZNIE GRATULUJĘ
Yyyyyyyy czy ktoś chciałby przeczytać opis porodu?

( TusiaM wkleić to możesz jako opis na główną

)
No to lecim panieeeeee....
Poród czyli moja niezwykła przemiana z paczkomatu w mlekomat 
Teraz rozumiem dlaczego matka natura tak skonstruowała kobiecy organizm by w dziewiątym miesiącu ciąży sprawiać kobiecie różne â��atrakcje' zwiazane z ostatnią prostą.
Ja miałam już wszystkiego dość, wybawieniem od wszystkich uciążliwości tego czasu dobiegania do mety miał być poród. Tak, poród- mój wybawiciel. Wybawiciel,którego się bałam jak diabeł świeconej wody,jak moher- rydzyka,jak sąsiadka spod dwójki-dentysty. Bałam ale czekałam wypatrujac choćby najmniejszego sygnału,że TO JUŻ.
Znane są przeróżne metody wzniecania porodu â�� od grzeszącego miętolenia się pod kołderką po mega srakę spowodowaną zażyciem oleju rycynowego w ilości sztuk- dwie łyżki stołowe.
Była też refleksologia polegajaca na uciskaniu odpowiednich punktów na ciele by wzniecić skurcze melona,były długie spacery na których turlałam się jak kaczor z opuchniętym jajcem i nic się nie działo oprócz wielkiej schizy oczekiwania na godzinę zero.
Zaczeło się ósmego września-wypadł mi Pan Czop- zwiastun wszystkiego co nastąpiło dzień później. Następnego dnia o 23 poszłam siken machen i zobaczyłam skrzepy krwi pływające dryfujące niczym transatlantyk na Sedesowym Morzu ( nie mylić z Morzem Sargassowym sic!). Nie powiem,ze się nie zlękłam bo skłamałabym ale postanowiłam poczekać,poszłam spać dalej. O pierwszej w nocy odbyłam ten sam kurs i mój transatlantyczek również odbył tę samą podróż a równo po godzinie drugiej zdarzyło nam się to po raz trzeci i w gratisie pojawiły się regularne skurcze co 5-6 minut. Nie bolały ale były takie inne,takie nie miesiaczkowe, po prostu inne. Czułam,że nadeszła godzina zero.
Zadzwoniłam po Chłopa-był w przeciągu godziny. Na spokojnie podeszliśmy do tego. Dopakowaliśmy się,przejżeliśmy papiery,ja doprowadziłam się do świeżosci i spokojnym dryfem popłyneliśmy ulicami nocnego miasta na porodówkową przyzbę.
Po przyjęciu okazało się,że to początek porodu.zombiakowaty,młody doktorek (tam większość przypominała zombiaki i snuła się jak zjawy z kolką odbytu niemrawo po korytarzach na 48h dyżurze)orzekł rozwarcie na 2 cm, więc upchnięto mnie w sali przedporodowej,skurcze były raz regularne,raz nie. Pojawiały się gdy leżałam,znikały gdy próbowałam być mobilna (przecież tak to sobie zaplanowałam-być ruchliwą cały poród) a tu zonk,już coś nie szło po mojemu. Dodatkowo co pół godziny zaglądał do mnie ktoś inny i peprzył co innego-podzając opinię poprzednika. Ochooyeć było można. Wszystko szlag trafił gdy zawitała do mnie moherowa komunistka-położna najgorsza z możliwych. Wysmiała mnie że widząc skrzepiki targnełam się do szpitala w dodatku z takimi skurczykami,którymi ona nie śmiaa by nazwać skurczem. Przez cały czas leżąc tam od godziny czwartej słyszałam z sal obok wycia â��zarzynanychâ� żywcem dziewczyn,które rodziły. No i to wszystko razem spowodowało,ze cała akcja porodowa zatrzymała mi się do godziny 17. Wtedy to przejeła mnie na dwie godzinki sympatyczna położna,która wyluzowała mnie rozmową,śmiechem itp. O 19 przejeła mnie konkretna położna,której po prostu TRZEBA BYŁO SŁUCHAĆ I Z NIĄ WSPÓŁPRACOWAĆ. Wtedy też skurcze na maszynce zapisywały się regularne,jednak zapytan o odczuwalność mówiłam,że nie bolą,że czuje jedynie taki dyskomfort. Dużo siedziałam,stałam,trochę pochodziłampo schodach i korytarzu z TŻ,gadaliśmy o...wszystkim i o tym,że się boję i mam już dość ( dodam,że przed odejsciem pierwszego skrzepa nie spałam już dobę). Byłam ZMĘCZONA,nie wyspana. Po 20 położna wpadła na pomysł i kazała mi iść na 30-40 min pod prysznic bym się zrelaksowała i polewała brzuch gorącą wodą a o 21:30 przyszła na badanie wewnętrzne. Siedząc pod prysznicem byłam tylko Tu i Teraz,skurcze pojawiały się regularnie,ale nie bolały.Rozpieranie w doopie ( mówiąc po staropolsku w odbycie) to jedyne co czułam.
Gdy zjawiłam się na badaniu usłyszałam:â�MOnika i co ja mam teraz z Tobą zrobić?

) Kobita się wkurzyła gdy zapytała się mnie czy od tej czwartej rano ktoś mi robił badanie wew.? Odparłam,ze nie. Gdy ona we mnie zajrzała i pomacała z radosną nowiną mi rzekła,że połowę porodu mam za sobą-rozwarcie na 6 cm! Zrobiła mi masaż szyjki,który nie bolał lecz był takim dziwnym dyskomfortem dłubaninowym-aż się położna dziwiła,że mnie to nie boli. Nie wiem do ilu rozmasowała bo już mi nie mówiła ale odeszły mi wody podczas tego masażu. Wyciekły ze mnie jak tłusta,gorąca,przyjemna ciecz. Wtedy to dostałam między nogi wielką podpachę i kazała nam przejść na salę porodową.Trafiła nam się rózowa.Śmielim się,że Gaja pierwsze co 'zobaczy' to oczoâ�â�â�â�☠â�â�â�â�☠â�â �â�â�☠ny pudrowy róż scian,oraz że to będzie jedyny róż jakiego uświadczy bo przecież ciuszków nawet różowych nie ma. (hehe,jakże później się myliliśmy-ciuszki rózowe są jak najbardziej).
Skurcze pojawiały się regularnie i z dużą mocą sądząc po zapisie ktg ale ja ich tak nie odczuwałam żeby na przykład błagać wrzeszczac by mnie dobito patyczkiem od lodów albo tępą wykałaczką chociażby.
Położna cały czas z nami gadała,zostawiajac nas raz po raz na chwilę i dziwiła się,że ja tak dzielnie brnę do przodu i w dodatku twierdzę,że to...jedynie dyskomfort.
Zapytała się czy chcę gaz rozpierdalający,powiedzia łam,że chcę ( a chciałam bardziej doświadczyć smaku naćpania gazem niż jego â��cudownie placebowatychâ� właściwości). Jak położna wyszła to Chłop chciał się też przekonać i dałam mu się zaciągnąć. Czy mi to pomagało? Niby w czym? Może i odwracało przez chwilę uwagę od rozpierającego mega skurczu dupy- bo tylko to czułam przyporodzie od początku do pełnego rozwarcia.To nie był ból ale przeokropne rozpieranie dupska jakby mi kto co parę chwil w tyłku umieszczał dodatkową porcję trotylu.Czas mijał szybko.Doszłam do dychy prawie nieodczuwalnie(?). Dzidziuś jednak nie mógł się wstawić w kanał i przejsć przez spojenie.Położna i lekarka próbowały ułożyć jej głowke w odpowiedniej pozycji by mogła się przecisnąć ale nic z tego nie wychodziło. Około północy dały mi pół godziny na ostatnią próbę by pomóc dzidzi wstawić się w kanał. Podpowiedziały mi bym przesiadła się z pozycji klasycznej do kolankowo-łokciowej i bujała biodrami. Nic z tego nie wychodziło,kobity zaczeły dywagować o cc,a ja pomimo że bardzo chciałąm urodzić naturalnie to w tym momencie było by mi chyba wszystko jedno i nawet się ucieszyłam,ze dalej nie będę się musiałą męczyc a byłam już cholernie zmęczona,bez sił,w końcu nie spałam drugą dobę. Małej zaczeło spadać tętno ponizej stówy kilka razy. Z któryms razem spadło bardzo i na cito wieźli mnie na cc. Szybkie rozbieranie mnie z porodowej kreacji,machanie papierami ze zgodą na cc,zakłądanie CEWNIKA- o majgat!a potem szybka jazda na salę operacyjną,nerwy,stres osiagnoł zenitu gdy okazało się,że nie mogą mi się wbić w kręgosłup,są nerwowi,skaczą koło mnie jak dzicy-jakby każda sekunda była na wagę złota. Nie wiem ilu ludzi kręciło się obok.Z sześciu,siedmiu? Ja bałam się o Malutką i o to czy znieczulenie zadziała całkowicie a nie partiami co się zdarza i wtedy wszystko się czuje. Lekarz,który robił wkłócie szybko zadawał mi pytania: czy czujesz biodra,czy czujesz pośladki,czy robią się drętwe, czy czujesz że coś robimy ci na udach( czułam że mnie czymś-jakąś cieczą smarują),czujesz jaką to ma temperature?-nie umiałam odpowiedzieć bo nie czułam ani chłodu ani ciepła i właśnie prawidłowo chodziło o to że to się czuje jako cos nieokreślonego. Czułam i mogłam ruszać palcami stóp i to mnie przerazało. Ale nagle poczułam,że â��ktoś mi w brzuchu myje ręce jak w umywalceâ�,wiedziałam,że już dłubią w bebechu. Kilka razy szarpneli i usłyszałam kwilenie.Dzidziusię zabrali na oczyszczanie,ważenie,mież enie itp. a mnie zaczeli wysysać,czyścić od środka i zszywać.Dopiero przy zszywaniu atmosfera się rozluźniła,ekipa zaczeła nawet żartować i gadać o dupie maryni. Ja trzęsłam się jak paralityk na LOve Parade- znieczulenie i koktail emocji robiły swoje,nie mogłam nad tym zapanować. No i wreszcie mojego policzka dotkneło coś niewyobrażalnie ciepłego,mieciutkiego,pac hnącego...Otworzyłam oczy i to był Owoc Naszej Miłości- Gajek nasz cudowny.Przywitałam się z Panią Dzidziusiową i powiedziałam,że teraz pójdzie do tatusia,który ukocha,przytuli. I tak też się stało- kiedy mnie zszywali jak rozprutą suknię z kolekcji Dżordżo ęd Bordżo- dzidzia wylądowała na kangurowaniu u tatusia.Jednak nie płakała,wzieli ja szybko na noworodki,odśluzowali bo jak się okazało nałykała się płynu owodniowego. Mnie zawiezli na sale pooperacyjną gdzie czekał TŻ i po chwili dołączyła do nas Dzidziunia. Wielka ulga,radość i nasycenie szcęściem do potęgi ętej. Nie mogłam przez 12 godzin wstawać i podnosić łba. Pierwszy raz karmiłam Malutką-nie od razu kumała o co kaman z cycem ale wreszcie zczaiła. Tatuś posiedział z nami do szóstej i pojechał się wyspać bo podobnie jak i mi należał się sen po eksplozji i rolercosterze uczuć minionej doby. Ja nie mogłam zasnąć z podekscytowania choć byłam bardzo bardzo zmęczona.Wczesnym popołudniem przyszła położna by mnie i laskę,która również leżała po cc oporządzić i spionizować. O kufa mać jak cięcie nap...ło,ale zawziałam się i wstałam bo wiedziałąm,że trzeba się rozruszać i nie ma że boli i chooyowo ciągnie. Po południu przewiezli nas na normalną salę dla mam z dziećmi. I takim oto sposobem zaczoł się nasz sześciodniowy pobyt w szpitalu. Miałyśmy być wypisane po trzech dobach ale okazało się,że dzidzia jak jej kolega z sali chce się przeobrazić w Chińczyka i dzidź musiał być poddany fototerapii. Na sali leżałam z fajnymi dziewcznami,było i śmiesznie i to wery macz i troszkę straszno. Brak snu robił swoje a ja marzyłam o pójściu do domu bo szczerze powiedziawszy nie wiedziałam kiedy nas wypiszą.Każdego dnia od 13-19 siedział z nami TŻ,na godzinkę przychodziła moja mamcia. Spałam po godzinę,trzy na dobę.Wyglądałam jak zombiak. W dniu wypisu z dziewczynami cieszyłyśmy się bardzo ,że razem wychodzimy. Jadąc z rodzinką przez miasto czułam się jak więzień wypuszczony z kicia po latach,wszystko było takie inne,nowe a gdy przekroczyłam próg domu to czułam się jakby mnie tu nie było parę lat,jakbym wylądowała na starej,dobrej planecie.Jakbym wygrała miliard w totka.Marzyłam że po wypisie zjem tatara i wypiję piwo i tak też się stało-troszkę tatara i parę łyków piwa po karmieniu wypiłam i zapadłam w błogi sen.Nie na długo

Taka byłam i wciąż jestem nabuzowana ekscytacją i mam bzika na punkcie tego Malutkiego Ludzika,którego KOCHAM nad życie.Mogę godzinami wgapiać się w ten Mały Cud i nie mam dość
Z całego etapu porodu i pobytu w szpitalu najgorzej wspominać będę:
-założenie wenflonu i zakorzenienie się go w mojej żyle na trzy doby i swiadomosć,że TO COŚ jest prawie moim bliźniakiem syjamskim buhahaha
-założenie i co najgorsze wyciąganie cewnika z pitryny i chooyowy ból jakby mi ktoś tam w cewę włożył igłę od Łucznika (przez kilka dni nie umiałam się odlać po normalnemu,kulturalnie jeno siknąć mogłam i w dodatku na raty pod akompaniament Niagary wody lejacej się z kranu bądź siurając na Małysza pod szałerkiem)
-wyciąganie nici z blizny...O kurzy pryszcz-ile było z tym schizy,a dwie położne i dziewczyny z sali miały ubaw po pachy- przygotowałam się psychicznie na jakieś wrażenia z pogranicza piekła i hardkoru niczym trepanacja czachy na żywca z gratisowym wglądem widelczykiem w najbardziej zboczone moje myśli a tu coś lekko zaszczypało i usłyszałam,ŻE TO JUŻ :p
Ale najgorsze z wszystkiego było oczekiwanie na każdy sygnał z organizmu na dniach przed porodem-czy aby to już sie poród zaczyna,schizy,panika,ner wy oraz te długie godziny gnicia na sali przedporodowej z yebanym personelem kiedy to już całkowicie straciłam nadzieję na to że urodze.
Szpitalne menu...temat rzeka i uważam,że Magda Gessler powinna sie zająć szpitalnymi stołówkami- byłby ubaw po pachy,było by STRASZNO i śmieszno.
Czuję się teraz taka...SPEŁNIONA jako kobieta,matka,nieżona

Czuję sie tak jakby poukładały mi sie wszystkie puzzle z życiowej układanki
