Wizaz.pl - Podgląd pojedynczej wiadomości - Mamusie wrześniowe 2015 r. cz. XI :)
Podgląd pojedynczej wiadomości
Stary 2015-09-24, 16:26   #1194
namisek1990
Wtajemniczenie
 
Avatar namisek1990
 
Zarejestrowany: 2013-05
Wiadomości: 2 688
GG do namisek1990
Dot.: Mamusie wrześniowe 2015 r. cz. XI :)

Ze specjalną dedykacją dla oczarowanej i elci moja osobista rzeźnia, proszę nie podpinać do pierwszej strony.

Mój głodomor poszedł spać to klepię...

W nocy posprzeczałam się z mężem. Oczywiście o bzdety.
To już hormony dawały znać, że godzina zero zbliża się, ale
sama swojego płaczu nie rozumiałam. Sam mój mąż przytulił mnie
i zapytał: Co ci się dzieje!?. Chyba koło 2 obudziły mnie skurcze dość silne, dwa.
Stwierdziłam, że to zapewne straszaki, poszłam spać dalej.
Chwilę przed 4 rano obudził mnie złowrogi szczek mojego psa.
Coś za płotem chodziło i się zdenerwował. Poszłam do łazienki za potrzebą.
Patrzę a tam wielki skrzep krwi. Myślę: oho... chyba się zaczęło, albo nie daj Boże łożysko się odkleiło.
Powiedziałam do męża: wiesz co to chyba już, ale na spokojnie poszłam się umyć.
Dopakowałam jeszcze reklamówkę awaryjną jakbym trafiła do innego szpitala niż planowałam.
Pojechaliśmy na izbę przyjęć do szpitala, w którym chciałam rodzić. Tam młodziutka położna powiedziała,
że nie ma miejsc, ale podłączy mnie pod ktg.
Ból miałam jak na okres więc nie jakiś straszny.
Na ktg skurcze 30-40%. Położna rzuciła tekst: To straszaki, dziś pani nie urodzi. Spojrzałam na nią i powiedziałam, że czuję co innego.
Wiecie takie przeczucie, kobieca intuicja. Mały słabo się ruszał, ale był ruch wyczuwalny.
Położna zapytała czy chcę aby zbadał mnie lekarz. Powiedziałam, że tak. Chodziłam sobie, kręciłam się. Czekałam na lekarza prawie godzinę... przyszedł zbadał mnie.
A tam rozwarcie 6cm. Rzucił tekst: Pani to do porodu!. Oczywiście zadzwonili by zapytać gdzie mają wolne miejsca i... mój koszmar się spełnił.
Wolne miejsce było tylko w szpitalu, w którym nie chciałam rodzić. Nie było wyboru pojechaliśmy tam. Pogoda wreszcie była przyjemna bo nie upał a deszcz i pochmurno.
Po tych upałach jak zbawienie. Na izbie zbadała mnie pani doktor, zapytała jak się czuję. Mówię, że dobrze, że ból jak na okres i sobie chodziłam instynkyownie kręciłam tyłkiem. Najpierw mnóstwo papierologii.
Badanie na samolocie i co? 8cm rozwarcia. Kobieta oczy zrobiła i pyta czy ja czuję większe skurcze. Do tej pory nie wiem co to kryzys 7cm . Przynajmniej tyle mnie los oszczędził...
Pojechałam z manelami i papierami an górę. Na trakcie wylądowałam o równo 7:00. Takie super położne w swojej kanciapie były. Aż same żałowały, że nie zostaną ze mną i nie odbiorą mojego porodu... znów papiery, aż były zdziwione, że mam komplet dokumentów. Powiedziały, że
super by było gdyby każda tak przygotowana przyjeżdżała i z takim rozwarciem z takim dobrym humorem. Wiecie miałam nadzieję, że jednak mnie szczęście nie opuści i trafią mi się super położne na zmianę... Niestety mój koszmar się spełnił.
Wyprosili mojego męża bo rodzi inna dziewczyna za parawanem (sam poród parcie było w oddzielnej sali a mimo to nie wpuścili go nad czym do tej pory ubolewam bo psychicznie czułabym się o wiele lepiej...). Na zaminę przyszła taka położna, że...
Podłączyli mnie pod ktg, musiałam leżeć na boku, dali mi gaz (zrobiła to jeszcze ta kobitka co mnie przyjmowała, pożegnała się ze mną i poszła) była godzina 7.30 i się zaczęło... Tamto wredne babsko przyszło, przedstawiło się i fałszywie usmiechnęło... Od razu poszła do tej dziewczyny zza parawanu. Stękała sobie och och...
Mnie aż tak nie bolało więc nie odzywałam się. Owe babsko takie miłe było do tej zza parawanu, mnie tak jak typowego Mariana przyjęto... jesteś, zaraz pójdziesz. Typowa taśmówka...
Przykre. Wiadomo, że nie chodziło o to by mnie non stop za rękę trzymała, ale zagadała itd. Oczywiście nic z tego. Zaczęły się silniejsze skurcze, zbadała rozwarcie. Odeszły wody... Boże ile tego było... Podłączyła mi oksytocyne. Nie miała jak zrobić wkłucia, jeszcze pretensje, że mam takie żyły. No sorry...
wreszcie wbiła się na zgięciu, tu gdzie zawsze pobierają krew i to ja musiałam jej pokazać gdzie bo ona nie widziała żyły... a taka starsza niby doświadczona.
Zabrała mi gaz bo stwierdziła, że i tak mi to już nie pomoże... miałam wołać jakby coś się działo. Po tej oxy myślałam, że umrę. Chciałam pochodzić. Wiecie miałam wizję porodu, że mogę chodzić pójśc pod prysznic, siku, wstać... no cokolwiek. I chciałam rodzić tak jak podpowie mi własne ciało.
Czyli w pozycji kolanowo łokciowej... Ból okropny po tej oksy. Skurcze od początku nieregularne. Złapałam za poręcz przy łóżku mało co jej nie wyrwałam z bólu. Rzucałam się po tym łóżku jakby mnie jakiś diabeł opętał, jak na egzorcyzmach... zaczęłam się modlić. Chciałam umrzeć. Przyszła położna i rzuciła z prenetsją żebym się uspokoiła bo zaraz kroplówkę wyrwę.
Zaczęłam prosić o to abym mogła pochodzić cokolwiek. Oczywiście poszła do tej drugiej dziewczyny i mnie olała. Skurcze były tak silne, że krzyczałam mimo woli. Nie mogłam tego zdusić... Nigdy nie czułam tak ogromnego bólu,
nie umiem tego porównać do czegokolwiek... Jak łamanie wszystkich kości? Albo jakby wszystkie organy miały mi eksplodować, wyjść na wierzch. Przyszła opieprzyła mnie: "Niech pani się uspokoi i nie krzyczy straszy pani inne pacjentki", potem znów przylazła i rzuciła: "No niech pani się uspokoi tam inne pacjentki czekają na poród i tylko pani straszy, nie wolno tak". Pomyślałam sobie w duchu: Kobieto niech wiedzą, że poród to nie seks. Orgazmu nie dostaną.
Skurcze osiągnęły apogeum, cały czas nieregularne, nie panowałam nad fizjologią z bólu, zasikałam łóżko. Przylazła baba i powiedziała, że mam dać znać kiedy odczuję parcie jak na stolec. Mówię do niej, że już czuję od kilku minut. Olała. Przyszła znów mnie zbadała i tekst: "Jeszcze nie teraz". Skurcze dalej trwały. Przy łóżku była woda nie byłam nawet w stanie dziubka od niej otworzyć. Parcie niesamowite i chciałam już instynktownie przeć, ale nie wiedziałam
jak wygląda sytuacja z dzieckiem czy mogę, czy pępowina nie jest wokół szyi... Wreszcie babsko przylazło. Pomogło mi przejść do drugiego pomieszczenia zrobiła się nagle do mnie milutka... ten spacerek krótki mnie uspokoił... i moim oczom ukazał się samolot... Nie miałam wyboru. Do tej pory mam przed oczami jak on wyglądał... nawet jaki miał kolor... Siedziałam na tym samolocie chwilę. słyszałam jak położne wypełniają za mnie (sic!) plan porodu! Choć miałam go ze sobą nikt ode mnie go wziąć nie chciał! skurcze słabły
Nagle panie położne zaczęły sobie rozmawiać o jakiejś swojej koleżance. Zblokowało mnie to psychicznie i skurcze zaczęły ustępować... Babka to zauważyła i podkręciła mi an maksa oksytocynę. Mój organizm już na to nie reagował. Babka kazała mi spróbować przeć. Parłam na ostatnich skurczach, tak lekkich jak na okres. Parcie było ulgą. Krzyknęłam. Znów dostałam ochrzan tym razem od drugiej położnej: "Pani przestanie krzyczeć to było modne 10 lat temu". Odpowiedziałam jej, że 10 lat temu to miałam 15lat i nie myślałam o dziecku!!
Zobaczyłam, że położna trzyma nożyczki, nacięła mi krocze, chyba myślała, że na skurczu... nie chciałam rodzić na leżąco więc podniosłam się nieco do góry, prawie na siadzie. 2 kolejne parcia i babska tekst, że ja źle pre bo zaraz mi naczynka na twarzy pójdą. Skąd mam wiedzieć jak przeć jak nikt mnie tego nie uczył i rodzę pierwszy raz o czym wiedziały!? Na 2 ostatnich partych urodziłam. Ulga niesamowita. Usłyszałam od razu jego płacz. Położna powiedziała: chlopiec i zamiast mi pokazać jego buzie to pokazała mi jajca!. Po chwili połozyli mi go na klatce piersiowej i oczywiście ochrzan dostałam, że byłam w staniku.
Tak bo ja będę pamiętać o staniku. Niech się cieszą, że pamiętałam żeby majtki zdjąć. Później już była do mnie milutka... Lekarz zszył mi krocze i zapytał: "To co zszywamy tak żeby więcej się już nie dało?" Odpowiedziałam mu, że na pewno nie szybko, ale nie mówię kategorycznie nie, że nie chcę nastepnego dziecka. Z fotela przeniesli mnie na łóżko i zawieźli do sali poporodowej. Byłam przez większość czasu sama. Tż siedział pod drzwiami. Połozne tuż po urodzeniu małego wysłały jedną by mu powiedziała, że się urodził. Tż przyszedł do mnie do sali poporodowej, napisałam mu smsa gdzie dokładnie jestem.Przytulił mnie, pocałował w czoło. Widział, że jestem wykończona.
Potem przewieźli mnie już na salę na położnictwo. 6 godzin leżałam bez dziecka, wzięli je na badania a ja mogłam ochłonąć. Potem miałam już cudowną położną, która po 7/8 godzinach pomogła mi wstać, pójść pod prysznic, umyć się, nawet wytarła mi nogi... pomogła pójść do toalety. Anioł nie kobieta... Niestety przez tę poprzednią położną miałam ostrą deprechę. Jeszcze mnie krzywo nacięła i mam długi szew... spoglądam na syna i wiem jakim bólem okupione było jego życie. Bardzo go kocham i po tym wszystkim szanuję jeszcze bardziej własną mamę bo urodzić i wychować dziecko to nie łatwe zadanie. Ponoc jestesmy słabą płcią. Chętnie bym sprzedała kopa w jaja facetowi, który to wymyślił.
__________________
Szalona żona i matka wariatka
namisek1990 jest offline Zgłoś do moderatora