Raczkowanie
Zarejestrowany: 2005-07
Lokalizacja: Warszawa
Wiadomości: 44
|
Nie umiem poradzic sobie z rozstaniem
Wiem, ze jest mnostwo takich watkow, przejrzalam wszystkie, ale jednak nie znalazlam wypowiedzi nikogo, kto czulby sie podobnie jak ja. Bardzo potrzebuje pomocy.
Moj pierwszy i jedyny chlopak zostawil mnie w grudniu. Bylismy razem cale liceum, najpierw jako przyjaciele (ale od poczatku widac bylo, co sie swieci), potem juz jako para. Odpowiadal mi pod kazdym wzgledem, uwielbialam go tak bardzo, ze moglabym go zjesc. Lubilam tez bardzo jego rodzicow i siostre. To byl naprawde cudowny czlowiek, odpowiedzialny,inteligent ny, zabawny. Mowil, ze bedzie ze mna do konca zycia. To bylo moje najwieksze marzenie, bo wiedzialam, ze jestem w stanie kochac go do konca zycia i ze zwyczajnie chce z nim byc na zawsze. To wielkie, szumne slowa, ale nie da rady napisac o tym inaczej. Chcialam spedzic z nim zycie.
W zeszlym roku skonczylismy liceum i i poszlismy na studia do innych miast. Przyjezdzalam co dwa tygodnie, wierzylam, ze wszystko sie uda, nie mialam watpliwosci. Niestety, nic sie nie udalo.
Zostawil mnie w dosc brutalny sposob, bo powiedzial mi, ze ze mna zrywa, przez telefon, kiedy przyjechalam do niego na weekend i zadzwonilam dowiedziec sie, dlaczego nie daje znaku zycia, skoro jestem na miejscu. Plakalam, blagalam, przez miesiac czolgalam sie przed nim z prosba, zeby mnie nie zostawial. Nie bede pisac, jak sie czulam, bo to chyba oczywiste.
Musze tez powiedziec, ze jestem typem placzki, czesto boczylam sie bez powodu (i nie pisze "bez powodu", bo teraz go idealizuje,tylko to ja mam drazliwy charakter w stosunku do wszytskich bliskich, mam czesto wahania nastrojow i czasem wszczynam klotnie bez zadnego powodu). Wiem, ze nie lubil tego we mnie, tolerowal to, bo cos do mnie czul. Kiedy wyjechalismy na studia, a ja ciezko to przezywalam i bylam jeszcze bardziej humorzasta niz zwykle, przestal to tolerowac.
W lutym, po dwoch i pol miesiacach milczenia, napisal mi, ze szkoda mu,ze stracil "najlepsza kolezanke" i chce znow byc ze mna w kontakcie. Poniewaz odmowilam, bo byloby to dla mnie zbyt bolesne, powiedzial, zebym dala mu szanse, zaprzyjaznimy sie od nowa i powoli znow cos z tego wyjdzie. Tak mnie czarowal, czarowal przez kilka tygodni, po czym znow mu sie odwidzialo i zamilkl na kolejne kilka miesiecy, a ja zostalam z sercem peknietym po raz drugi na pol. Po jakims czasie, niedawno, znow napisal smsa o glebokiej tresci: "Co u Ciebie?" Nie odpowiedzialam, bo po co, mimo ze przezylam to strasznie.
Do tej pory nie poradzilam sobie z tym rozstaniem i ciagle, mimo ze minelo juz dziesiec miesiecy, przerazliwie za Nim tesknie.
Mamy wspolnych znajomych (ale jego samego nie widuje i nie mam z nim kontaktu), wiec wiem, ze dobrze sobie radzi, zyje pelnia zycia. A ja codziennie placze. Po prostu nie umiem przestac go kochac. Nie widze u siebie zadnych szans na kolejna milosc, na ktorej mi zreszta nie zalezy, bo to nie samotnosci sie boje. Moja pamiec i cialo nalezy tylko do niego. Nie wyobrazam sobie bycia z kimkolwiek innym. Zaden mu nie dorowna.
Mam obsesje na jego punkcie, potrafie sto razy dziennie wchodzic na strone jego siostry i ogladac jej zdjecia, bo to JEGO siostra. Mysle o nim bez przerwy.
Nie chce pocieszenia, ze jeszcze kogos poznam, tylko chce wiedziec, czy Wam udalo sie zapomniec w podobnej sytuacji. Bo pewnie nie tylko ja tak kogos kocham.
Nie przestalo bolec ani troche. Jestem tym przerazona, ze dalej to wszystko tak boli i nic sie nie goi. Obawiam sie, ze te rany i milosc zostana we mnie na zawsze. To jest nie do zniesienia, a przeciez minelo dziesiec miesiecy - nie zawracalabym Wam glowy, gdyby rzecz dziala sie tuz po rozstaniu.
Dziekuje za pomoc.
|