Wizaz.pl - Podgląd pojedynczej wiadomości - niepewność narzeczonej spowodowała, że sam już jestem niepewny...
Podgląd pojedynczej wiadomości
Stary 2016-02-21, 12:32   #1
oskar_87
Przyczajenie
 
Zarejestrowany: 2016-02
Wiadomości: 4

niepewność narzeczonej spowodowała, że sam już jestem niepewny...


Cześć,

Na wstępie chciałbym powiedzieć, że milion razy zastanawiałem się od czwartku czy zadać pytanie gdziekolwiek anonimowo czy nie warto. Przeważnie sam załatwiałem takie rzeczy bez komentarzy osób trzecich lecz teraz chciałbym posłuchać (a raczej poczytać wasze komentarze) na temat mojego problemu. (nie jestem typem osoby, która chce uzewnętrzniać swoje problemy, no ale kiedyś musi być ten pierwszy raz gdy ktoś sobie nie radzi i nie ma osób, które w większym/mniejszym stopniu pomogą...)
Ja i narzeczona znamy się praktycznie ponad 7,5 roku. W lipcu na wyjeździe postanowiłem się oświadczyć jej ponieważ uważałem, że to jest osoba, z którą chce spędzić cały życie, dobre i złe chwila, w szczęściu i nie daj Boże w nieszczęsciu (tfu, tfu...) Ona od roku również przechodzi ciężkie chwile w domu. Rodzice są bardzo chorzy i się boi, że ich straci i zostanie sama bez rodziny ( jest jedynaczką ). Jednak pocieszałem ja, pomagałem jak tylko mogłem, starałem się ją podnieść na duchu. W swoim mniemaniu no stawałem na głowie by było lepiej. Ostatnio miałem kryzys emocjonalny, w pracy mi nie szło, zahaczyłem autem o betonowy blok, nadwyrężyłem rękę na siatkówce i w ogóle od samego rana czułem, że będzie kijowy dzień bo mało, że poniedziałek to w ogóle chciałem odpocząć bo weekend mi szybko minął i w ogóle nie wypocząłem. Opowiedziałem jej jak mi minął dzień i bardziej sam oczekiwałem jakiegoś wsparcia. (raz na rok facetowi też się może przydać słaby dzień. Też będzie oczekiwał trochę wsparcia i pocieszenia) Jednak zostałem olany z kwitkiem, że ona jest padnięta po pracy, że nie rozumie mnie. No zachowała się tak jak bym to wyolbrzymiał jakoś. Nie oczekiwałem jakichś pocieszeń przez miesiąc bo wiem, że auto się wyklepie, jutro lepiej mi pójdzie w pracy, a ręka dojdzie do siebie... Po prostu od tak chciałem pogadać normalnie i opowiedzieć jaki miałem kijowy dzień. No nic zostałem spławiony. Nie ukrywam, że mnie to doszczętnie zdołowało i jakoś tak się potoczyło, że przez jakiś czas rozmawialiśmy zdawkowo. W sensie jak minął dzień i w ogóle... Po czym szedłem spać. W walentynki usiedliśmy i pogadaliśmy co mnie niepokoi, że ostatnia sytuacja mnie wkurzyła itd. Po prostu powiedziałem co leży mi na sercu. Jednak po 7,5 roku usłyszałem, jaki jestem, że nie potrafię sam jej wesprzeć gdy sama jest przygnębiona, że nie chce mieć takiego życia i się zastanawiała czy jest sens dalej być razem. Powiem szczerze, że mnie to zamurowało ponieważ jak chciała się wypłakać to jej to dawałem, jeżeli chciała wsparcia to dawałem. Również po płaczach i lekach mówiłem, że będzie wszystko dobrze i starałem się ją postawić na nogi by walczyła i się nie poddawała. Chciałem by wyparła złe myśli a myślała bardziej pozytywniej. Że zły wynik to nie wyrok i że wszystko dobrze się może potoczyć jak będziemy w to wierzyć. No ogólnie starałem się robić wszytko by czuła się jak najlepiej przy mnie, chciałem być jej wsparciem w trudnych chwilach lecz jak usłyszałem, że to co robię jej nie odpowiada, że nie tego oczekuje itd. i że nie chce tak żyć bo przeze mnie musi skrywać to co czuje i że się zastanawia czy warto to ciągnąć to mi się jedynie przykro zrobiło. Dużo się zastanawiałem co źle robię w życiu. Uważam, że dawałem satysfakcję i dużo miłości lecz po rozmowie sam zacząłem się zastanawiać nad zerwaniem zaręczyn. Bo tak. Tyle lat razem, podjąłem się pewne kroki by żyć razem, myślę o przyszłości i byłem gotów się pobudować specjalnie dla niej gdyby jeden z rodziców jej potrzebował pomocy lub po prostu by się nie martwiła o nich będąc kilka km ze mną i żeby miała wgląd na któregoś z rodziców... No po prostu dawałem tyle ile mogłem z siebie dać jednak dla niej jest to za mało. Podczas rozmowy wyjawiła mi co robiła potajemnie przede mną gdy jej pies zmarł... (Też rozpaczałem bo fajny psiak był ale też trzeba normalnie żyć). Po całej rozmowie doszedłem do wniosku, że po prostu nie spełniam jej oczekiwań i ,że chyba warto zerwać zaręczyny bo co to za przyszłość jak, ktoś nie potrafi wesprzeć drugiej osoby, że musi skrywać wszystko i potajemnie robić coś by się druga osoba nie dowiedziała… Po za tym było jeszcze kilka uwag do mnie, które strasznie jej przeszkadzają ale wole je pominąć bo to bardziej sytuacja rodzinna z mojego domu. Po dyskusji postanowiliśmy, że pójdziemy na randkę bo tego jej bardzo brakowało. (Człowiek zapracowany i nie ma za bardzo chęci gdzieś wychodzić no ale jak druga połówka chce to czemu nie?!) Postanowiłem pokazać się z dobrej strony. Tzn. Przyszykowałem się dość schludnie koszula, 1 min na ułożenie włosów, ogolony, buty wypastowane, samochód wykąpany cały, bilety zarezerwowane do kina a przed kinem plan był by coś zjeść. Jednak jak wsiedliśmy do auta to atmosfera była już dosyć gęsta. Pierwszy temat o którym rozmawialiśmy skończył się dosyć nieprzyjemnie. Jestem przeczulony na stanowczość i podniesiony głos. Po tym już mi się nie chciało rozmawiać na jakikolwiek temat bo wiem, że rozmowa by była sucha i niezbyt miła. Po prostu widziałem jej złość… Po za tym niesmak do niepewności mi pozostał… Jednym zdaniem, staram się jak mogę i ile mogę by była szczęśliwa lecz widzę, że nie wie czego chce… Temat ślubu olany po całości. Ona nie chce wesela bo uważa że przepuszczenie dużej kasy na jedną noc jest głupotą. (I tak ja więcej daje jeżeli chodzi o kwestie finansowe). Jakiś czas temu zrobiłem szacowania co i ile może kosztować i ile może nas wynieść wesele. Pliki, które stworzyłem jej wysłałem i od tamtej pory cisza. Powątpiewam, że do niego w ogóle nie zajrzała, a co do wpisania rzeczy i akcesoriów, które będą jej potrzebne nawet na ślub kościelny oraz ich cen szacunkowych mogę jedynie pomarzyć… Teraz sam się zastanawiam czy warto walczyć jeżeli moje wszelkie starania idą na marne… Powiedziałem jej w tygodniu przed randką, że nie ma sensu bycia razem jeżeli jedna osoba nie uzewnętrznia się w 100% drugiej osobie bo uważa, że ta osoba i tak nie pomoże. Co to w ogóle za związek jeżeli jedna osoba akceptuje drugą osobe ale bez wzajemności. Ja po prostu sobie nie wyobrażam życia z kimś komu nie odpowiada mój charakter. No jak można sobie coś takiego wyobrazić? Wracasz do domu i co? Słuchasz jaki Ty jesteś? Że nie pomagasz itd.? Dlaczego ja mam tego słuchać jeżeli daje z siebie 100%? Uważam, że do szczęścia jest to potrzebne bo w życiu są dobre i złe chwile a w tych złych chwilach bardziej oczekuje się na wsparcie a nie na gderanie… Nie ukrywam nadszarpnęła moje zaufanie i jakoś jej nie za bardzo ufam. Podejrzewam, że za jakiś czas może być powtórka z rozrywki a ja tego po prostu nie chce bo to już będzie czas kiedy założymy rodzine…
oskar_87 jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując