Dyskusja na całego trwa i pozwolę sobie coś wtrącić odnośnie tych wyprowadzek. Przy czym zaznaczam że moim zdaniem dotyczy to obu płci, nie tylko facetów.
Dużo zależy od tego dokąd się ktoś wyprowadza - czyli czy zamieszka sam w kawalerce czy np. wynajmie pokój w mieszkaniu w którym jest jeszcze kilka osób niebędących najbliższą rodziną (nie napiszę obcych bo to równie dobrze mogą być znajomi) albo zamieszka w akademiku. Pod kątem przyszłych związków jest to ciekawsze zamieszkanie niż kawalerka bez towarzystwa.
Mieszkając z rodziną lub samemu żyje się we własnych, utartych schematach. Ma się swoje zwyczaje, przyzwyczajenia, sposoby jak co robić, kiedy, jak często. Mieszkając z innymi okazuje się że oni też mają takie własne zwyczaje i jakoś trzeba się zgrać żeby nie było większych zgrzytów. Nie czyni to mieszkania samemu lub z rodziną gorszym - ale na pewno mieszkanie z kimś obcym przez jakiś czas jest ciekawym doświadczeniem.
Poza tym nie podnosiłabym rangi wyprowadzki na studia do nie wiadomo czego bo jednak często wiele osób nadal wtedy utrzymują rodzice
i jakoś mniej się to "pilnowanie budżetu" odczuwa niż gdy zarabia się i utrzymuje samemu.
Moim zdaniem nie ma niczego dziwnego ani złego w mieszkaniu z rodzicami do czasu dokończenia nauki (o ile ktoś nie jest wiecznym studentem). Mając uczelnię na miejscu po co się wyprowadzać dla zasady? Chociaż czasem to "na miejscu" oznacza prawie dwugodzinny dojazd w jedną stronę, wtedy bym jednak rozważyła wynajęcie pokoju bliżej uczelni
Natomiast po studiach i znalezieniu pracy... też zależy od sytuacji:
1. Mieszkanie z rodzicami nie musi się wiązać z brakiem obowiązków domowych, posiadaniem dwóch lewych rąk i niewiedzą gdzie kupuje się chleb. Jeżeli ktoś nic nie robi w domu to wtedy tak... jest to dla mnie dziwne. Bo obowiązki domowe powinno się moim zdaniem mieć już dobre dziesięć lat wcześniej.
2. Dokładanie się do opłat - naturalny jest dla mnie współudział w tworzeniu domowego budżetu. Chyba że rodzice chcą zrobić prezent dziecku i utrzymywać go przez jeszcze jakiś czas i sami opłacać czynsz i opłaty stałe ale tylko pod warunkiem że ma to jakieś ograniczenie czasowe (a nie charakter dożywotni bo tak wygodnie). W końcu czasem rodzice pomagają dziecku i dają pieniądze na część wkładu własnego przy zakupie mieszkania, to analogiczna pomoc, tylko bardziej rozciągnięta w czasie - "dziecko" może wtedy więcej oszczędzić. W kwestii finansów patologią jest dla mnie przewalanie całej wypłaty na głupoty i brak umiejętności oszczędzenia czegokolwiek gdy z racji braku konieczności wynajmu i tak ma się niższe wydatki niż ci którzy muszą co wynajmować.
3. Warunki w mieszkaniu/domu - zbytnia ciasnota nikomu nie służy.
4. Relacje z rodziną - nie warto się na siłę męczyć. Odczucie komfortu we własnym domu nie jest przeliczalne na pieniądze, wtedy można myśleć nad wyprowadzką do czegoś wynajmowanego, choćby nawet miał to być wynajęty pokój*.
5. Posiadanie partnera/partnerki - moim zdaniem to dobry moment na oddzielenie się od rodziców... chyba że komuś odpowiada idea domu wielopokoleniowego to inna sprawa.
6. Inne czynniki: np. jeśli ktoś jest samotnym kierowcą tira spędzającego w domu dwa weekendy miesięcznie to po co mu osobne mieszkanie, jeśli nie ma takiej potrzeby a rodzicom też to nie przeszkadza że z nimi mieszka?
Co do wieku ciężko mi się wypowiedzieć. Sama mam dopiero ćwierć wieku więc tak głównie oceniam z perspektywy 25 +-5 lat - i w tym wieku mnie mieszkanie z rodzicami nie dziwi. Nie myślę o 40-latkach mieszkających z rodzicami bo to trochę inny przedział wiekowy
*Odnośnie wynajmowania pokoju zamiast całego mieszkania spotkałam się ze stwierdzeniami że to oznaka skąpstwa i że to żałosne żeby w wieku X wynajmować pokój a nie całe mieszkanie. Ludziom się nie dogodzi

Nawet jak się wyprowadzisz z domu to dalej źle bo czemu nie masz w tym wieku własnej willi z basenem.