Konto usunięte
Zarejestrowany: 2009-06
Wiadomości: 16 866
|
TŻ domator
Dziewczyny, przychodzę do was po małą radę - zaburzyć obraz "idealnej wizażanki z idealnym teżecikiem" Nie chce mi się bawić w zakładanie nowego konta dla problemu, poza tym czułabym się okropną hipokrytką.
Otóż mam mały problem z moim TŻ - a mianowicie jego bycie, jak to on mówi, kanapowcem. Jesteśmy młodzi (21 i 24 l.), razem od 3,5 roku, prawie 1,5 roku już mieszkamy razem, jest nam ze sobą naprawdę dobrze, planujemy wspólną przyszłość i do samego związku, traktowania mojej osoby itd. naprawdę nie mam za bardzo zastrzeżeń, jest fajnie, dobrze się dogadujemy. Trochę mnie natomiast wkurza fakt, że cały czas siedzimy w domu, dosłownie cały. Ja nie jestem osobą imprezową, nie muszę się szlajać po dyskotekach, klubach, albo nie muszę co weekend chodzić o restauracji, ale byłoby fajnie czasem zrobić COŚ - wyjść na spacer, gdziekolwiek, ja wiem, że w naszej sytuacji opcje są trochę ograniczone, no ale cholera chciałbym czasami się przewietrzyć z kimś innym, niż z koleżankami co czas jakiś. Napomknę tylko, że jak ja mieszkałam w domu to się często chodziło w różne miejsca, jeździło zwiedzać, coś oglądać, gdzieś się wyszło, rodzice mnie wysyłali na kolonie żebym coś zobaczyła, ogólnie starali się mi pokazać trochę świata i różnych ciekawych rzeczy, natomiast TŻ większość życia spędził w domu lub przy domu - rodzice ich w ogóle nigdzie nigdy nie zabierali za wyjątkiem wyskoczenia na urodzinową/imieninową popijawę do rodziny bliższej lub dalszej, na wakacje nie jeździli, nie chodzili razem na żadne spacery, nawet na jakiś wiejski festyn, o żadnym zwiedzaniu nie było mowy, żadne kolonie, zajęcia dodatkowe, no nic, dzieci się tak po prostu hodowały same. Tak to napisałam, bo może to jakiś udział w całej sytuacji też ma.
Więc tak, do kina i do restauracji nie chodzimy praktycznie wcale - w ciągu całego związku byliśmy w kinie chyba ze trzy razy, coś zjeść idziemy tylko jak są Walentynki, albo jakaś wielka okazja, a powód jest prosty - nie mamy po prostu pieniędzy, więc to jeszcze jestem w stanie zrozumieć, bo nie sztuka wszystko przewalić na jedzenie na mieście i rozrywki, a potem nie mieć co do gara włożyć. O wyjazdach nawet nie wspominam, bo to się rozumie samo przez się - na wypady na weekend do spa, czy nad jezioro nas nie stać. Na wakacjach nie byliśmy razem jeszcze ani razu - ograniczamy się co do krótkiego wyjazdu wakacyjnego do mojej rodziny raz do roku, ale ja zawsze na to czekam, bo wtedy zawsze dużo zwiedzamy, chodzimy, oglądamy, bo to są świetni, aktywni ludzie. TŻ wtedy też nie narzeka ani nic, tylko chętnie wszędzie łazi, zwiedza, także DA SIĘ. Na początku znajomości raz byliśmy sami na piwie, potem ze dwa razy ze znajomymi i tyle. Raz poszliśmy do muzeum, bo go wyciągnęłam jak był dzień z darmowym wejściem.
Jeśli chodzi o wyjścia do znajomych na kawę, czy coś, to też jest biednie, bo po prostu ich nie mamy za bardzo - TŻ nie ma tutaj w mieście prawie żadnych znajomych, a jak ma, to to są takie dalsze znajomości, znajomi z poprzedniej i obecnej pracy są starsi, już mają rodziny, no i kontakt nie wychodzi poza miejsce pracy, ja mam ze trzy-cztery bliższe koleżanki, ale z nimi widuję się czasem sama, nie są to takie znajomości, żebym się którejś z TŻ zwaliła na głowę na ciacho, mam w tym jedną dobrą koleżankę na uczelni, ale poza nią to się raczej nie widujemy, czasem wyskoczymy na jakieś zakupy, poza tym ona i jej facet mają swoją grupę znajomych. Na spacery muszę TŻta wyciągać - nigdy mnie sam jeszcze na spacer nie zaprosił, a też w ciągu całego związku to 6-7 spacerów naliczę maks. Jak jeszcze "randkowaliśmy" to się spotykaliśmy w większości przypadków u niego w domu (co mi nie przeszkadzało, bo u mnie totalnie nie było do tego warunków), nie było jakichś wyjść za bardzo, na romantycznej randce to nigdy nie byłam Czasem nam się zdarza wyjść na jakiegoś grilla do znajomych TŻ w rodzinnej okolicy jak jest ciepło, ale częściej on się sam z nimi widuje, bo to są wszystko faceci i jak już się spotykają (a nie jest to mega często, bo każdy ma teraz swoje sprawy) to to często są czysto męskie posiadówy.
Jeśli chodzi o to co robimy razem w domu to bardzo często razem gotujemy, znaczy się, bardziej ja gotuję, ale TŻ dzielnie mi asystuje przy całym procesie i jest miło Do tego czasem obejrzymy sobie jakiś film - tak raz na 2-3 tygodnie. W ciągu dnia jak siedzimy razem (bo cały czas w jednym pokoju) to dość sporo rozmawiamy, przesyłamy sobie różne rzeczy, komentujemy. Czasem wyskoczymy razem na zakupy.
Zaznaczę tylko, że i ja, i TŻ, czasami wychodzimy sami i żadne nie ma do drugiego pretensji, że gdzieś wychodzi samo, nie zabrania, nie jest zazdrosne, czy coś - nie ma u nas takich akcji absolutnie.
Co do ewentualnych propozycji sportów to obydwoje chodzimy na siłownię (chociaż teraz obydwoje mamy przerwę), ale TŻ ćwiczy na maszynach, a ja wolę fitness. TŻ lubi jeździć na rowerze, ja też rower mam, ale na trasy jakiekolwiek on się nie nadaje, bo to składak, który ma z 50 lat (mój pradziadek jeszcze na nim jeździł ) i malutka górka pokonana na nim powoduje, że mam ochotę umrzeć Basen odpada, przede wszystkim dlatego, że TŻ w ogóle nie umie pływać i jeszcze go ani raz mi się nie udało na basen wyciągnąć.
Trochę mnie to martwi wszystko, bo czasem mam wrażenie, że żyjemy jak dwa dziadki normalnie, które wiecznie siedzą w domu. Zdaję sobie sprawę, że brak pieniędzy nas trochę ogranicza, ale się zastanawiam czy dałoby się zrobić coś więcej - wymyślić coś ciekawego co moglibyśmy robić razem, albo jak TŻta zachęcić do jakiejś większej aktywności. A, jeszcze wspomnę, że to nie jest kwestia tego, że on jest typowym leniem - chodził na siłownię trzy razy w tygodniu swego czasu i bardzo mu się chciało, niebawem do tego wróci. Ale coś z tym naszym niewychodzeniem musi być na rzeczy jak już nasza współlokatorka potrafi do niego rzucić "Patrz jaka ładna pogoda, ciepło, może byś zabrał Tass na spacer?" Tu nie chodzi o to, że on się ma stać nagle obieżyświatem, bo ja też nim nie jestem - lubię siedzieć w domu, obejrzeć serial, albo grać - potrafię nad tym spędzić dłuuuuuuuugie godziny, bardzo długie, ale po prostu żeby czasem zrobić coś innego, a trochę nie mam pomysłu jak ugryźć ten problem 
Co do rozmowy na ten temat to zdarzało mi się parę razy napomknąć coś w temacie - albo padał argument pieniężny, albo że akurat jest zmęczony, albo że "jest kanapowcem" właśnie Ale mówię, jak powiedziałam, że chcę wyjść na spacer to w końcu wychodziliśmy, błagać nie musiałam, tylko przypomnieć o tym że chcę. Ale mówię, przecież nie będę mu codziennie o tym za uchem jojczeć, bo z takiego jojczenia to nigdy nic dobrego nie wynika.
Edytowane przez daf502bc9430c04b8cbdbd94f51a8624bed02f84_61e0bd2ac4d4e
Czas edycji: 2016-04-02 o 14:10
|