Dziewczynki, wklejam Wam mój opis porodu:
Jak wiecie do szpitala trafiłam 13 maja na obserwację. Ciśnienie cały czas podczas pobytu tam skakało- nie mogli unormować, pomimo ogromnej ilości leków jakie przyjmowałam.
Robili mi więc badania, mierzyli ciśnienie kilka razy dziennie, podawali leki i nic..dalej to samo.Do tego okropnie spuchłam i przybierałam bardzo na wadze, pomimo, że jadłam normalnie, a nawet mniej niż w domu.
19 maja przed 12:00 zostałyśmy z dziewczynami podpięte pod ktg- taka pora. Przyszła też położna, żeby zmierzyć mi ciśnienie.
Zmierzyła jednym aparatem elektrycznym i mówi: chyba się zepsuł, czuje się Pani gorzej? Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie.
Poszła więc po ręczny aparat. Zmierzyła i mówi: nie zepsuł się, Pani ma takie ciśnienie: 188/115 i wyszła. Za chwilę przyszła z lekarzem. Ten popatrzył na ktg- było ok i kazał mi przyjść na badanie. Poszłam- rozwarcie na palec, mała ułożona główkowo- wszystko ok.
Wypytał mnie i samopoczucie i kazał być w razie w na czczo, w sensie nic już nie jeść ani nie pić- bo śniadanie zjadłam normalnie.
Przez to ciśnienie kazali mi się spakować i na obserwację na porodówkę- powiem Wam, że wtedy lekko się zestresowałam, ale byłam pewna, że za kilka godzin tu wrócę, bo wszystko się unormuje.
Spakowałam się- dobrze, że były u mnie akurat kuzynki, bo sama tych rzeczy bym mnie wzięła, a akurat trafiłam na jedną jedyną, jaką tam spotkałam, wredną położną, która nie była skora do pomocy..
Poszłam więc na górę- na salę porodową. Tam mnóstwo osób, położne, kilku lekarzy, studentki...Podłączyli mnie pod ktg, pobrali krew, założyli wenflon, mierzyli ciśnienie...Cały czas słyszałam, jak obok lekarze dyskutują o moim przypadku.
Przyszedł zastępca ordynatora i pyta jak się czuję- więc powiedziałam, że oprócz "ćmienia" głowy to jest dobrze. Wyszedł, ale po chwili wraca i mówi:
Z uwagi na Pani rosnące ciśnienie, zagrażającą rzucawkę i niebezpieczeństwo dla Pani i dziecka proponuję natychmiastowe rozwiązanie ciąży przez cc.
Nie dotarło do mnie, że to już..że zaraz może być Hania-że ona zaraz będzie na tym świecie!Zapytałam tylko: ale już teraz? mogę zadzwonić do męża? Nawet do głowy mi nie przyszło, żeby się nie zgodzić, wiedziałam, że to dla naszego dobra.
Zadzwoniłam więc do męża(wiedział, że jestem na porodówce) i mówię: kochanie, przyjedź, muszę mieć cesarkę! usłyszałam krótkie: jadę- z radością i strachem w głosie!!
I od tego momentu wszystko zaczęło się dziać ekstremalnie szybko! Przebrałam się w szpitalną koszulę, położyłam na łóżko i szybko zawieźli mnie na salę operacyjną. Tam kazano mi "przeturlać się" na bok i wiecie co zrobiłam? położyłam się na brzuch. Nie wiem czemu, chyba z tych emocji.
Lekarz zaczął się wkłuwać do znieczulenia- bardzo ciężko było, ale na szczęście się udało- choć przyjemne to nie było, wręcz przeciwnie, ale wiedziałam, że dla małej musi się udać, że nie chce narkozy!
Później wszystko poszło jeszcze bardziej błyskawicznie. Położenie na plecach, cewnik, zakrycie mnie, żebym nic nie widziała. Lekarz cały czas mnie informował co się dzieje. Nie czułam bólu, jedynie to, że coś tam robią. Czułam jednak ogromy strach, czy usłyszę jej płacz, czy wszystko będzie w porządku, czy będzie zdrowa?
Przecież powinna jeszcze być w brzuszku..milion myśli na sekundę miałam.
I nagle usłyszałam! Ten najpiękniejszy płacz.. łzy szczęścia same płynęły mi po twarzy. Od tej pory nic innego się dla mnie nie liczyło, tylko moja córeczka Hania.
Położna dała mi ja przytulić do twarzy. Jaka ona była cieplutka, delikatna, bezbronna i cudowna! Od tej chwili mój świat się zmienił- mała się przytuliła do mojej twarzy i przestała płakać!

Dowiedziałam się, że wszystko jest ok i zabrali małą- poczułam ogromną ulgę i żal, że nie mogę jej dłużej przytulać, że nie może być przy mnie..
Hania przyszła na świat o 13:25 z wagą 3250 i 53cm 10/10.
Po wszystkim przewieźli mnie na salę porodową i tam spotkałam się z mężem! był taki szczęśliwy! przywieźli nam Hanię. Płakaliśmy ze szczęścia oboje. Mąż mi podziękował- ja jemu również.
Położyli mi naszą córeczkę na mnie, leżała cichutko wtulona w moje nagie ciało!
Później zabrali małą a mnie na salę poporodową.
Tam było najgorsze to czekanie, te 24 h, tak bardzo chciałam ja już zobaczyć- miałam tylko zdjęcie. Co 15 minut miałam mierzone ciśnienie, mocno chciałam, żeby zaczęło spadać.. bałam się, że dłużej będą mnie tam trzymać, jeśli nie spadnie. Na szczęście nad ranem leki zaczęły działać i ciśnienie zaczęło spadać.
Nie liczył się dla mnie ból, chciałam jak najszybciej wstać, żeby móc się zaopiekować swoim dzieckiem.
Na drugi dzień przewieźli mnie na salę ogólną i tam po dojściu do siebie dostałam mój największy w życiu skarb, na który przelałam całą swoją miłość- moją kochaną córeczkę Hanię!

Jak już pisałam, miłość ta jest nie do opisania! najpiękniejsze, co może się w życiu wydarzyć to przyjście na świat dziecka!
Kocham Moją córeczkę nad życie!
