Na nastepny dzien to co innego. Mozna isc do rodzicow czy do tej umierajacej babci. Ale nie ma tego zjazdu calej rodziny, tej wielkiej atmosfery, tej odswietnosci. Jest poswiateczny obiad w malym gronie przez godzine.
Ja tak praktykowalam od pierwszego swojego zwiazku, najpierw probowalam bywac na tych glownych kolacjach, ale potem zamienilam to na bywanie na nadtepny dzien (albo wcale, zalezy od zwiazku).
W ten sposob jednoczesnie odwiedzalam rodziny chlopakow i unikalam stricte wigilijnych zjazdow.
Moi partnerzy z kolei nigdy nie robili takiego problemu jak autorka, przeciez przychodzilam nastepnego dnia.
Nic bym na to nir odpowiedziala gdyby nir to, ze twoje slowa same sie tu prosza zeby je wkleic;p
w mojej ocenie wiele rzeczy w życiu jest kwestią dobrej woli i dobrych chęci
U mnie w otoczeniu, rodzina, znajomi, jest zwyczaj taki, ze 24 spotykamy sie z najblizsza rodzina, a w pierwszy i drugi dzien swiat z ta dalsza/ze znajomymi.
Dla mnie w ogole to jest maksymalnie dziwne, zeby obskakiwac kilka kolacji wigilijnych w jeden dzien.
Ja nawet nie jestem w stanie tyle zjesc w ciagu jednego dnia, wiekszy obiad tylko raz dziennie.
Zawsze to ja bylam ta strona, ktora nir chciala jezdzic na te zjazdy i
zaden partner nie robil takich dramatow jak autorka. W dzien obiad/kolacja z rodzicami, wieczorem spokojny odpoczynek z partnerem. Na nastepny dzien ewentualny wypad z partnerem do rodziny, mojej, jego, albo na sniadanie do jednej, a na kolacje do drugiej.
Jestem anty zjazdowa, a mimo to odbywalo sie bez takich dramatow. Cud jakis chyba
Wysłane z
aplikacji Forum Wizaz