Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2014-11
Wiadomości: 4 207
|
Dot.: Mamusie czerwcowe 2016 cz. 3
Wiem, że rychło w czas, ale zamieszczam mój opis porodu 
Napisałam go już dawno temu w Wordzie, ale zapomniałam tu dodać, dzisiaj mi się przypomniało 
7 czerwca (wtorek) ok. godz. 5 wstałam z łóżka i poczułam jakbym popuściła, niewiele, ale jednak dziwne uczucie. Poszłam do łazienki, a wkładka była zabarwiona na różowo. Na początku nie za bardzo się tym przejęłam, więc poszłam spać dalej. Ok. 8, przed wyjściem do pracy, mój mąż powiedział do brzucha: „Mała, wychodź!”. Kto by pomyślał, że nasza córka tak bardzo weźmie sobie te słowa do serca… Kilka godzin później zaczął boleć mnie brzuch, czułam też bóle w krzyżu. Ok. godz. 15 czułam już regularne, coraz częstsze skurcze. Po 16 pojechaliśmy z mężem do szpitala. Mąż chciał pojechać krótszą drogą, która okazała się wyboista, więc generalnie myślałam, że go wtedy zamorduję, bo nie dość, że miałam coraz bardziej bolesne skurcze, to jeszcze co chwila podskakiwałam w samochodzie Przed 17 byliśmy na IP, tam rozwarcie na 3cm. Ja tam się z bólu zwijam, a położna do mnie, że to to pikuś, że najgorsze przede mną… Trafiłam na pojedynczą salę porodową. Ok. godz. 18 - 4 cm, dostałam dwa czopki na rozmiękczenie szyjki macicy. Wody się ze mnie sączyły (trochę byłam zawiedziona, że nie chlusnęło ze mnie spektakularnie jak na filmach ), dreptałam tam sobie po tej sali, zwijając się momentami z bólu. Na szczęście cały czas był przy mnie mąż, który był na początku dość zdezorientowany i musiałam go instruować żeby wstał, przytrzymał mnie itd. Nie pamiętam w którym to momencie spytano mnie czy chcę znieczulenie, ale w każdym razie wtedy zapewne z oczami kota ze Shreka odparłam, że jak najszybciej poproszę W międzyczasie miałam usg, tam waga Małej wyszła 3600, odetchnęłam trochę z ulgą Dzięki znieczuleniu miałam godzinę, może półtorej odpoczynku, leżałam sobie wtedy, rozmawiałam z mężem, duża to ulga była dla mnie. Położna stwierdziła, że dziś na bank urodzę, co też mnie ucieszyło, nie powiem, bo wiedziałam, że najgorsze dopiero przede mną… Parte to była jazda bez trzymanki, darłam się, ryczałam, mówiłam, że nie dam rady, że już nie mogę… Próbowałam przeć na plecach, na boku i kucając, chociaż każda zmiana pozycji była nie lada wyczynem, ale na boku było mi jakoś tak najlepiej z tego co pamiętam. Cały czas mąż mnie trzymał za rękę (a właściwie ja jego ), trzymał mi pod nosem rurkę z tlenem. Po każdym partym miałam uspokoić oddech, a ja kurde ledwo dawałam radę powietrze złapać… Położna przed każdym partym mówiła, że to już ostatni… Tych „ostatnich” było chyba ze 20 :P Pod koniec spytała mnie czy chcę dotknąć główkę, bo to już naprawdę zaraz Malutka wyjdzie. Od razu mi się Wizaż przypomniał i to jak napisałam, że w życiu bym nie chciała tego zrobić, bo bałabym się, że wepchnę dziecko do środka I tak też konsekwentnie odmówiłam… Chociaż kazałam zerknąć mężowi czy serio widać tam jakąś główkę – po tej serii „ostatnich” partych jakoś mniej ufałam słowom położnej :P Twierdził, że nic nie widzi, chociaż za bardzo to się tam nie zagłębił, ale może to i dobrze… Na koniec jeszcze sobie żartowaliśmy, że ciekawe, czy rzeczywiście będzie dziewczynka? Nadeszła jednak w końcu godzina 22.15 i zobaczyliśmy naszą córeczkę… Nie było wątpliwości, że córeczkę, bo pierwsze co nam pokazano, to co nasze dziecię ma między nogami Potem zaraz położono mi Marysię na klacie, a ja wtedy płakałam ze szczęścia… Mąż za to zaniemówił, ale w jego oczach widziałam, że też jest szczęśliwy… Byliśmy tak sobie w trójkę dłuższą chwilę Mąż przeciął pępowinę, a potem zabrali Małą na ważenie, mierzenie itd. 3800 g i 57 cm szczęścia
|