Zakorzenienie
Zarejestrowany: 2016-08
Wiadomości: 4 865
|
Nie jestem w stanie sobie poradzić z rozstaniem!
Jak w tytule. Banalna sprawa. Chłopak zrywa z dziewczyną. Żeby było kolorowiej - w Walentynki. Bardzo potrzebuję się wyżalić, więc jeżeli jakieś życzliwe ucho (oko?) się znajdzie może zrobi mi to lepiej.
Po pierwsze, nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Od niemal roku bycia razem nigdy się nie pokłóciliśmy, ani razu. Nawet mu to wytknęłam, że to dziwne i niezdrowe, roześmiał się tylko, bo rzeczywiście we wszystkich kwestiach byliśmy zgodni. Czasami czytałam Wizaż i nieraz wywracałam oczami czytając o niektórych agentach, mój był idealny. Nie bajkowo-nierealnie idealny, po prostu facet, spełniający wszystkie wymagania i niektóre fanaberie normalnej, ogarniętej życiowo kobiety z ambicjami (za którą nieskromnie się uważam, nie teraz konkretnie, ale ogólnie tak).
Dwa tygodnie temu pojechaliśmy na wakacje w jego rodzinne strony, mieliśmy nocować JEDNĄ noc u jego znajomych, a później przemieścić się do innego miasta. Zaznaczę, że mój ex partner jest cudzoziemcem, ja niestety nie znam jego ojczystego języka. Wieczór z jego przyjaciółmi okazał się katastrofą. Armageddonem. Żeby jak najbardziej streścić powiem tylko tak - gospodarze nie dopytali ani mój facet nie poinformował ich, że jestem wegetarianką, na kolację podali mięso z mięsem (?!). Dla mnie nie było totalnie nic do jedzenia w domu, a w tym mieście sklepy zamykają się o 18. W rezultacie po całym dniu podróży dostałam cudem dwa małe ziemniaczki. Na to poszedł alkohol, co po prostu nie mogło się udać. Oni trochę wypili i całkowicie przestawili się na lokalny język. Im więcej alkoholu się lało tym bardziej kuriozalnie to wyglądało. Jego jakiś kumpel mówił do mnie po swojemu, rozumiałam tylko swoje imię i nikt absolutnie nie pomyślał, że to może trochę nietakt. W pewnym momencie po prostu się wyłączyłam, spędziłam prawie cały wieczór siedząc sama w osobnym pokoju na telefonie. Mój facet miał do mnie pretensję, że się "nie staram". Zapytałam go, co dokładnie ode mnie oczekuje - mam ładnie się uśmiechać i kiwać głową jak do mnie mówią? Powiedziałam, że ma iść do nich i się dobrze bawić, żadne ukryte szpile, żadne aluzje, że ma siedzieć i trzymać mnie za rękę. Koniec końców wyszliśmy do pubu, potem do klubu i do kolejnego, od tego miksowania % zmiotło mnie z miejsca, nie wytrzymałam całej tej frustracji i rozpłakałam się, kazałam zaprowadzić się do domu.
Reakcja mojego faceta - całe wakacje minęły nam miło, tzn tak wtedy myślałam. Raz wspomniał, że jest coś o czym chciałby porozmawiać, ale nie teraz, nie tutaj. Myślałam, że nic pilnego skoro tak odroczył. Pewnie mnie ochrzani za te fochy przy jego znajomych i tyle. Otóż nie. To był jeden z głównych powodów rozstania. Podobno każdy pytał co ze mną jest nie tak, dlaczego tak siedzę obrażona. Wielka zagadka. Wstydził się za mnie i musiał ich przepraszać. I że nawet go nie przeprosiłam. Bardzo, bardzo, bardzo się przed tym wzbraniałam, bo w mojej wersji wszechświata nie ma takiej możliwości, że przyjeżdża gość zza granicy i zostaje zupełnie olany. Powiedziałam, że po prostu nie spodziewałam się takiego przyjęcia, to nie jest coś, do czego przywykłam.
Drugi powód. Mój chłód emocjonalny wobec niego. Owszem, jestem z wiadomego kręgu kulturowego i raczej nigdy nie będę taka jak kobieta z południa Europy. Dodatkowo slyszałam kilka razy jak on rysuje swoje plany zawodowe dla przykładu hmmm może w przyszłym roku poprosi o przeniesienie do Australii albo może wróci w swoje strony. Nie czułam się uwzględniona, więc oczywiście, że zaczęłam tworzyć dystans. Zaciągnęłam hamulec ręczny i tak ta relacja posuwała się do przodu. Zapytałam dlaczego? Przecież wiedział, że ogólnie jestem jak najbardziej za tym, żeby się przenieść gdzieś tylko to musi mieć ręce i nogi. Mój zawód wiąże mnie w dużymi miastami, więc nie rzucę nagle wszystkiego, żeby wyjechać do kraju, gdzie nie znam języka i jedyną możliwością byłoby sprzątanie i gastronomia. Przy rozstaniu powiedział mi, że nie wie gdzie chce być, mieszkać, może tu, może tam, nie wiadomo. Nie potrafił się określić, mimo że prosiłam go o to.
Od prawie tygodnia nie jestem w stanie się zebrać do kupy. Mieliśmy bardzo dramatyczne Walentynki, napisałam mu piękną kartkę, on oczywiście nic w zamian, bo jak widać planował to od dawna. Podczas tej rozmowy płakał, pytał mnie 15 razy o zdanie, miałam wrażenie, że po prostu nagromadziło się dużo złego, niepotrzebnie to trzymał w sobie, ale może jakoś uda się to poukładać. Mam taką paskudną cechę, że powyżej pewnego poziomu informacji nie przyjmuję nic więcej, zamykam się i dopiero po przetrawieniu potrafię się do tego ustosunkować. Zamykam się i jestem zimna jak skała. On płakał, ja nie chciałam nic więcej dokładać, powiedziałam żeby przemyślał wszystko, spotkamy się za kilka dni i zobaczymy. Po jakimś czasie doszło do spotkania, ja przemyślałam wszystkie za i przeciw, gotowa na kompromisy, on odwrotnie - nawet nie doszłam do słowa, bo on bardzo jasno przedstawił swoje stanowisko: rozstanie. Wyszłam w połowie.
Od tego czasu nie umiem spać. Jak uda mi się przespać 1,5godz w ciągu doby uważam to za sukces. Budzę się co chwilę, co godzinę sprawdzam zegarek na telefonie, żeby wiedzieć ile mi zostało do porannej pobudki. Turlam się z boku na bok. Moja praca wymaga działania na kilku frontach jednocześnie, muszę być skupiona, bo pomyłki mogą być kosztowne dla firmy. Nie jestem w stanie funkcjonować. Nie jem. Jak prawie nigdy w życiu nie zdarzyło się, żebym wyszła z domu bez śniadania tak teraz leję kawę bez opamiętania, nie jestem w stanie nic przegryźć. Nic mi nie wchodzi. Znalazłam jedno jedyne miejsce w mieście, gdzie można dostać koktail z kaszą czy bóg wie czym, wiem że jest pożywne i powinnam to wypić. Wyglądam koszmarnie, z dnia na dzień wory pod oczami robią się coraz większe. Wracając z pracy do domu mam takie 15-20 minut piechotą przy parku, gdzie jest ciemno i dosyć pusto. Nie można powiedzieć, że płaczę. Wyję. Zaciągam się i smarkam. Żałosny widok. Nie wiem jak mam sobie z tym poradzić. Nie wiem jak on może sobie w tym samym czasie dobrze spać. Jak fizycznie to jest możliwe.
W tym roku kończę 30 lat. Czuję się żałośnie. Frajerka, która nawet jednej rzeczy nie potrafi dobrze zrobić. Nie powiedziałam jeszcze nikomu. Z racji tego, że mój ex partner jest taki "idealny" absolutnie nikt nie spodziewa się usłyszeć taki news. Widziałam się w tym czasie z mamą kilka razy, ktoś powinien mi oskara przyznać za tę kreację. Tak samo w pracy. Żartuję, zadaję pytania żeby odwrócić uwagę od moich worków pod oczami. Czuję, że nie jestem sobie w stanie z tym poradzić. Dzisiaj w autobusie wiedziałam mężczyznę z takim samym kolorem oczu jak mój ex. Dostałam trzęsiawki i wyszłam na najbliższym przystanku. Jak myślę, że mam zaczynać poszukiwania od nowa robi mi się fizycznie niedobrze. Moja samocena zdycha. Kto by mnie chciał?
Właściwie nie wiem czego się spodziewam tutaj. Może coś pozytywnego? Chyba miałam jakieś minimum racji. Czuję się, jakby świat się dla mnie skończył. Przepraszam za chaos wypowiedzi.
|