|
Przyczajenie
Zarejestrowany: 2017-02
Wiadomości: 2
|
Nie czuję się dobrze w tym związku.
Cześć, mam 21 lat, studiuję i od pół roku jestem w związku, który zupełnie nie spełnia moich oczekiwań.
Swojego chłopaka poznałam na studiach właśnie. Wylądowaliśmy w jednej grupie po tym, jak zmieniłam kierunek. Na samym początku nie zwracałam na niego uwagi, to on wyszedł z inicjatywą. No i cóż, im bardziej się poznawaliśmy, tym bardziej zaczął mi się podobać. Fizycznie jest moim ideałem, kręci mnie, emocjonalnie, psychicznie również do siebie pasujemy, poglądy mamy podobne, wizję świata także. Niby wszystko jest ok.
... Ale ja nawet nie wiem, jakim cudem my wytrzymaliśmy ze sobą nawet te pół roku. Jest nijak. Jałowo. Na początku byłam bardzo szczęśliwa, teraz zaczynam coraz to częściej czuć się samotna. Sama. Zupełnie.
On jest bardzo dobrym i kochającym chłopakiem. Ma wady, których jestem świadoma, zaakceptowałam je. Na początku bardzo mnie irytowały, teraz najzwyczajniej w świecie chyba udaję, że tego nie widzę i to olewam.
Chodzi mi przede wszystkim o jego podejście do studiów. To inteligentny, ale potwornie leniwy facet. Odkąd tylko je zaczął miał je gdzieś, ale zdawał, ledwo, ale zdawał. Uważam, że w związku ludzie powinni ciągnąć siebie do góry, toteż od momentu, gdy jesteśmy razem obiecał mi, że weźmie się za siebie i podejdzie do tematu poważnie. Skończyło się na masie egzaminów w sesji poprawkowej, w pewnej chwili okazało się, że może nie przejść na kolejny semestr. Gdyby nie wyrozumiałość i litość ze strony jednego wykładowcy tak by się stało. W ostatecznym rozrachunku "na farcie" przeszedł, studiujemy razem dalej.
Kolejnym aspektem jest alkohol. Mój luby bardzo z nim przesadzał. Nie jest agresywny po wypiciu, nic z tych rzeczy, po prostu był okres, kiedy potrafił chlać dzień w dzień. Poprosiłam, by to zmienił. Nie pije już tak, jak kiedyś, niemniej jednak w dalszym ciągu wychodząc na imprezy (4-5 razy w miesiącu) wraca do domu w takim stanie, że szkoda gadać, ale już i na ten temat przestałam się wypowiadać. Chyba po prostu się z tym pogodziłam.
No i teraz najważniejsze, właśnie to, co chyba potęguje moje uczucie samotności - jest bardzo średnio, jeżeli chodzi o pomoc w kwestii jakichkolwiek problemów. Jestem osobą, która buduje relację głównie na głębokich rozmowach, jak złapię z kimś wspólny język, to mogę nic nie robić, a przegadać cały dzień - i czuję się szczęśliwa.
Tutaj natomiast parę razy żaliłam się z różnych problemów (od razu mówię, że nie jestem typem osoby, która non stop narzeka, nie marudzę wiecznie, po prostu od czasu do czasu mam gorszy dzień, a komu mam się wypłakać, jak nie najbliższej memu sercu osobie?). Nie spotykałam zrozumienia. Mój chłopak z reguły odpowiadał, że nie wie, jak mi pomóc, choć bardzo by chciał i mówił, żebym nie zapomniała, że jest przy mnie i mnie wspiera. Widzę to, że się stara. Nie chce źle. Ale może z drugiej strony to ze mną jest coś nie tak, skoro chciałabym usłyszeć od niego inne słowa, niż "nie wiem jak Ci pomóc, ale kocham Cię bardzo".
Oprócz tego wszystko jest chyba dobrze. Mamy dobry seks, fizycznie bardzo mi się podoba, mamy o czym rozmawiać. Po prostu mam wrażenie, że ten powyższy aspekt dominuje nad całą resztą.
Jestem do niego bardzo przywiązana. Nie wyobrażam sobie dnia bez rozmowy z nim. Wiem, że on też nie. Mówi mi, że mnie kocha, jak się długo nie widzimy mówi, że tęskni, że bardzo mu mnie brakowało. Problem polega na tym, że ja nie wiem, czy go kocham. Nie wiem, czy to jest miłość, brakuje mi czegoś. Czasami mam wrażenie (które też od siebie oddalam tak bardzo, jak tylko mogę), że weszłam w ten związek w obawie przed samotnością właśnie, bo bałam się, że nikt mnie już więcej nie pokocha - wiem, brzmi idiotycznie zważywszy na mój wiek, ale tak czuję.
Nie zrozumcie mnie źle - ja nie chcę go zostawiać, mam z nim silną więź. Po prostu chciałabym, żeby nadszedł w końcu dzień, kiedy wstanę rano i będę mogła w stu procentach powiedzieć sobie, bez żadnych wątpliwości, że go kocham. Ale taki dzień jeszcze nie nadszedł.
Co ja mogę zrobić, by było lepiej?
|