Napisane przez 456123
Witam wszystkich!
Mam tutaj konto, ale wolę pisać z anonimowego. Nie wiem czego sama oczekuje, chyba po prostu wygadania się.
Chodzi o moją matkę. Ogólnie lubię moją mamę, bo czasami jest spoko babka. Ale jest bardzo apodyktyczna i toksyczna. I ja w takiej relacji siedzę od małego. Najważniejsze dla niej była tylko nauka, miałam tylko siedzieć w książkach i chodzić na konkursy. Nie rozwijała we mnie żadnej pasji, ani zainteresowań. Gdy chciałam coś robić tak po prostu dla siebie to mi to odmawiała. I szukała mi zastępstwa, z których nie byłam zadowolona. Jak byłam w podstawówce to chodziłam cały czas na korepetycje, abym była najlepsza i miała najlepsze oceny. Pamiętam, że zapisała mnie na niemiecki (którego nie miałam w szkole), którego nie lubiłam i nie znosiłam. Już od pierwszych lekcji i osłuchania się tego języka, wiedziałam, że nie chcę się tego uczyć. Wolałabym chociaż rosyjski czy hiszpański. Ale nie mogłam się ich uczyć, bo niemiecki będę mieć w gimnazjum. Jedynie o mnie przy tym języku trzymało to korepetytorka - młoda dziewczyna. To z nią miałam pierwszą rozmowę o seksie czy chłopakach. Moja mama do tej pory ani razu nie zapytała się mnie o takie sprawy.
Idąc do gimnazjum, uczyłam się w miarę ok. Jeśli jakiś dział mnie zainteresował to sama dociekałam odpowiedzi czy to z biologii czy z historii. Resztę uczyłam się po łebkach. Korepetycji wtedy już nie miałam, ale z gimnazjum wyszłam z paskiem. I ostatnia klasa gimnazjum to był przełom, bo moi rodzice zainwestowali dużą gotówkę w jeden projekt. I jednak nie przeliczyli swoich możliwości, czasu i chęci. Kazali mi non stop przy tym wszystkim pomagać. Ja cały swój wolny czas poświęcałam im. Moim rodzicom nie wychodziło, zaczęli tonąć w długach. Nawet na jedzenie czasami nie mieli. Z rodziny ze statusu dobrego+ spadliśmy na dno. Nie raz szłam spać głodna, w domu zimno, bo nie było czym ogrzać, wody bieżącej też nie miałam, internet odcięty. I do tego wszystkiego moja mama kazała mi iść do najlepszego liceum w mieście, gdzie chciałam iść do technikum (miałam w głowie to, że będę mieć zawód tak na wszelki wypadek). I oczywiście poszłam do tego liceum. Nauka szła mi kiepsko, bo nie miałam czasem kiedy się uczyć, bo trzeba było pomagać rodzicom. Nieraz było tak, że pracy domowej nie miałam zrobionej czy nawet streszczenia nie przeczytałam, po prostu nie wystarczało mi na to czasu. Bałam się czasami odezwać na lekcji, bo widziałam u siebie braki w nauce. I mój poziom spadł bardzo, uczyć się za bardzo wtedy nie chciałam. Gdy prosiłam moją mamę, aby dała mi na korepetycje.To mi odmawiała, mówiąc mi, że nie mają pieniędzy. Ogólnie nauka szła mi słabo, nie miałam żadnych zainteresowań. I zaczęłam się zastanawiać co zdawać na maturze i co robić dalej.
Postanowiłam, że od razu po maturze pójdę do pracy i na studia zaoczne. Bo miałam dość wysłuchiwania, że moja mama nie da mi pieniędzy. Oczywiście zaczęły się wyzwiska w moją stronę, że będę pracować na kasie w biedronce i tak już zostanie. Ja mam iść na lekarza albo prawnika, bo mam zarabiać kokosy. Maturę zdałam, z kiepskim wynikiem. I stwierdziłam, że rok przepracuje i z własnych pieniędzy zapłacę za korepetycję i poprawię maturę za rok. Mojej mamie to się nie spodobało, bo będę mieć rok w plecy. Zaczęła mi dziurę w brzuchu robić, że na studia muszę iść nawet na byle jakie. Poszłam do miasta A, którego nie lubiłam. I tam zamieszkałam. Studia okazały się klapą, ale jakoś się uczyłam i dawałam radę (dzięki mojemu chłopakowi - on był wtedy dla mnie wszystkim). Oczywiście kasy nie było. Ja nie miałam za co sobie kupić nawet coś do jedzenia. Schudłam przeraźliwie i to było naprawdę widać. Zrezygnowałam z mieszkania, zaczęłam dojeżdżać w jedną stronę godzinę jazdy. Drugi rok okazał się natłokiem zajęć, jeszcze miałam styczność z chemicznymi substancjami. Dawałam ledwo radę, bo nie raz na transport musiałam czekać nawet do trzech godzin. Przychodziłam do domu i padałam. Pod koniec trzeciego semestru zerwałam z chłopakiem. I mój świat się zawalił. Zdałam sobie sprawę, że znajomych nie mam w ogóle, bo cały czas spędzałam dla niego. I nie miałam motywacji, aby się uczyć. Moja mama zamiast wtedy ze mną pogadać, to krzyczała na mnie, cały czas mnie wyzywała. I tylko powtarzała, że nauka jest najważniejsza. Im bardziej ona krzyczała, że nauka jest najważniejsza tym bardziej nie chciałam się uczyć. Tylko wymagała ode mnie, a nie rozumiała moich problemów. Doleciałam do trzeciego roku z masą powtórek. Chciałam wziąć dziekankę czy przejść na zaoczne, ale nie pozwoliła mi na to. Bo po zaocznych nie ma się nic. Tylko jest to strata czasu i pieniędzy. Ja tego kierunku nie skończyłam, bo natłok zaległości mnie przytłaczał. Zdałam sobie sprawy, że nie dam rady. Moja mama stwierdziła, że muszę zacząć nowy kierunek. Byle jaki ważne, aby był.
I zapisałam się na studia do miejscowości B. Oczywiście na nie poszłam, bo nie było pieniędzy. Przez rok dorabiałam sobie i zrobiłam prawo jazdy. Mama mi za nie zapłaciła, ale ile się wysłuchałam to moje. I po roku zaczęłam kolejny kierunek dzienny w miejscowości B. Z racji, że trochę był to kierunek pokrewny z poprzednim to miałam dużo przepisanych przedmiotów. Na zajęć chodziłam bardzo mało, znajomości prawie w ogóle nie nawiązałam na roku. Z osobami, którymi się trzymałam to zrezygnowali. Gdy wracałam do domu to moja mama się pytała czy są na uczelni jakieś kursy do zrobienia. A ja mówię, że tak np kurs XYZ, który kosztuje 700zł. To od razu słyszałam teksty czy mi to na pewno potrzebne, czy mi się to przyda. I jednak mi nie zapłaci za nie. Jak pytałam się czy da mi chociaż na angielski, to też nie. Bo przecież mogę się go sama w domu uczyć. To jak powiedziałam, że chce iść do pracy weekendowo. To też nie mogę iść, bo nauka jest najważniejsza, a nie praca. I ja na drugim roku zostałam bez znajomych. Nie miałam do kogo zwrócić się o pomoc czy notatki. Szłam na jakieś zajęcia, a tu się okazało, że ich nie było. Nikt mnie nie poinformował. I tak co raz mniej chodziłam na zajęcia, aż trzeciego semestru nie zaliczyłam.
Teraz w tej chwili mam 25 lat, dwa zaczęte kierunki, zero doświadczenia w pracy, język w opłakanym stanie, żadnych kursów. Zaczęłam przyglądać się moim znajomym i słuchać własnych potrzeb. Mam wiele osób, które studiowały zaocznie w tym czasie robiły staż czy praktyki w firmie związanej z tym co się uczyły. I naprawdę na tym dobrze wyszły. Mam kilku znajomych co są tylko po maturze, a zarabiają naprawdę spoko pieniądze, bo robią to co lubią. A ja nawet nie mam żadnych zainteresowań, bo moja mama nie pozwoliła mi niczym się zaciekawić. W tym wieku nie mogę dorabiać jako hostessa czy na zmywaku. Nic nie mam, bo mnie na to nie stać. Teraz stwierdziłam, że zrobię tak jak będę uważać. Bo będę mieć pretensje tylko do siebie, a nie do niej. Potrafiła mi nieraz w twarz powiedzieć, że jestem zerem, idiotką, kretynką, że niczego w życiu nie osiągnę jak tak będę się zachowywać. Potrafiła mnie wyzwać nawet o to, że jak wychodziłam z samochodu i ubrudziłam sobie nogawkę. Teraz stwierdziłam, że zrobię tak jak ja uważam. Staram się o szkolenia i staż z unii europejskiej. Z tego chcę sobie w końcu opłacić język (bo nawet podstawowych zwrotów nie pamiętam) oraz kursy, a jak się uda to iść teraz na zaoczne (tylko nie wiem czy nie jest za późno). Jak jej o tym powiedziałam to zaczęła jakieś cyrki wyprawiać. Już nie mam siły. Chcę się od niej dociąć, bo każdą jaką decyzję podejmę, którą mi zarzuci to źle na tym wychodzę.
Proszę dajcie mi otuchy, bo zaczynam się załamywać.
Ps. Przepraszam za chaos.
|