Od dawna jestem czytelniczką tego forum, najpierw pisałam jako gość, niedawno założyłam konto, a teraz zdecydowałam się napisać o moim problemie, który nie bardzo daje mi żyć

Moim strasznym problemem są rodzice.. rodzice z tego gatunku zawsze niezadowolonego ze swoich pociech:/ zawsze, odkąd pamiętam, byłam nie dosć dobra. Mimo genialnych ocen w szkole podstawowej, średniej i na studiach, ciągle było coś. Że nie dośc dobre oceny, że nie wystarczająco dużo olimpiad i konkurs,ów, że któraś z moich kuzynek jest lepsza bo sama uczy się języka, że nie dość ładna, że nie dośc lubiana... miałam tego pecha, że moi rodzice uczyli w szkole podstawowej do której chodziłam. z tego powodu wiele dzieci mnie nienawidziło, co jest w tej sytuacji aturalne. po skończeniu szkoły podstawowej z wieloma tymi osobami nawiązałam kontakty bardzo pozytywne które utrzymuję do dziś. ale żal i ból pozostał. już wtedy rodzice mieli pretensje o każdą gorszą ocenę albo uwagę jaką dostawalm na lekcjach, bo przecież wszystko jest moją winą, ja przynoszę wstyd rodzinie, co ludzie powiedzą, itd... zostałam zmuszona do pójścia do szkoły średniej do której nie chciałam, do szkoły na takim średnim poziomie ale blisko domu. wtedy sytuacja sie zaostrzyła. ciągle byam porównywana do moich kuzynek koleżanek, w które rodzice ładowali mnóstwo pieniędzy. na dodatkowe zajęcia sportowe, języki, jazdę konną, ubrania czy kosmetyki. ze mną nawet nie jezdzili na basen bo było im szkoda pieniędzy, ubrania dostawałam z lumpeksów (ale nie z jakiś fajnych tylko takich no wiecie...) ale miałam być taka jak te moje kolezanki, super cool, popularna, znac 5 jesykow ale nauczyc sie ich nie wiadomo jak. ciagle nie taka, za gruba, za chuda, nie taki kolor wlosow, nie to nie tamto. jeszcze gorzej zaczel sie gdy mialam isc na studia. moja największą pasją była matematyka i biologia, bardzo chciałam iść na studia po których będę mogła pracować z ludźmi. oczywiście moja rodzina miała zupelnie inne zdanie na ten temat. zmuszana wieloma metodami wyladowałam na politechnice. zastraszana ze mnie wyrzucą z domu, nie odstanę nic pieniedzy, nie będę mnieć rodziny itd zdecydowałam się te studia pociągnąć. o dziwo idzie mi bardzo dobrze, stypendia, kursy itd. ale oczywiscie i tak cos nie pasuje, bo nie chcę robić doktoratu, bo nie chcę wyjechać za granicę, bo śmiem mieć faceta który mnie odciaga od nauki. bo mam taką słabą śrewdnią - na elektronice tylko 4,2, a rodzice pokończyli ze średnimi 3,0... ciągle słyszę jaką to ktoś robi karierę, jacy to wszyscy są super tylko czemu ja jestem taka... początkowo rodzina nie chciała mnie finansować w ogóle, ale się przestraszyli co ludzie powiedzą jak córeczka państwa nauczycieli będzie pracowac w markecie żeby się utrzymać na studiach... wyjechałam bardzo daleko (230 km od domu). Uważam że rodzice powini być ze mnie dumni - wiele udało mi sie osiągnąć, kończę dobr studia, mam przyjaciół, narzeczonego.. ale wszystko jest nie takie jak być powinno. nie rozumieją, ze nie zamierzam robic dokoratu w dziedzini ktora mnie interesuje, a za granice moge wyjechac tylko na kontrakt firmy a nie dlatego ze to jest dobrze widziane - miec corke pracujaca za granica. moje pogladay sa pomijane a ja zniewazana. Ciągła krytyka moich poglądów i postaw- oddawania krwi, wolontariatu, że czas wolny spędzam nie tak jak trzeba, bo po co odpoczynek trzeba się uczyć...
Najgorsze jest to, że kompletnie nie spęłniam się że tak powiem umysłowo. ugrzęzłam na średnio interesujących studiach, dających wprawdzie pieniądze ale ie zaspokajających moich potrzeb- ja marzyłam o medycynie, o pomaganiu ludziom. ale przecież ja wg rodziny nie mogę się zniżyć do "grzebania ludziom w dupie". jestem nieszczęśłiwa, czuję że ani nie mam zaspokojonych ani potrzeby pomocy drugiiemu człowiekowi ani nie są zaspokojone moje zainteresowania. Przez rodzicow mam strasznie zanizone poczucie wartosci, czuj ze nic nie znacze, wiele razy chcialam sobie zrobic krzywde, moja psychika jest chyba do wymiany... nie poddałam się dzięki mojemu Misiowi i przyjaciołom, ale wciąż nie mogę sobie dać z tym wszystkim rady... nie wiem jak to rozwiązać, wiem że poglądów mojej rodziny nie zmienię ale nie wiem jak się zdystansować do tego. czuję ze powinnam iść do psychologa albo nie wiem?? to wszystko prowadzi do jeszcze jednej sprawy. mianowice chcę wprowadzić jakieś pozytywne zmiany w moim życiu-iść na 2 studia. i tutaj także chcę prosić Was o radę.. niestety na studia medyczne jest już za późno, poza tym, nie oszukujmy się, ale pieniążów na to nikt nie da ani się sama nie utrzymam, nawet z pomocą mojego Misia który musi zacząć spłacać swój kredyt już niedługo. chciałam studiować tylko dla siebie, żeby zaspokoić, moze nie wszytskie,ale choćby część moih potrzeb. bardzo interesowały mnie zawsze chemia i biologia, kosmetyki, myślę o studiach kosmetcznych zaocznych (można we Wrocławiu studiować zaocznie bez technika usług kosmetycznych). Lubię historię, i tutaj ukłon w stronę stosunków międzynarodowych ze specjalizacją bezpieczeństwo międzynarodowe. Nie wiem czy to dobry pomysł zacząć studia, ale czuję straszną potrzebę...mam zaoszczędzone pieniążki, starczy mi spokojnie na opłacenie czesnego na 1 rok. Obecnie jestem na 4 roku elektroniki, za pół roku będę mogła spokojnie iść do pracy bo będę mieć mało zajęć i utrzymać siebie i studia zaoczne. Myśłicie że warto? zrobić wreszcie w życiu coś dla siebie? chciałabym żeby mi się moje studia przydały potem w pracy, choć to nie konieczne. Nie widzę siebie w ścisłej pracy elektronika, bardziej np w telekomuniakcji czy w pracy w banku przy sieci komputerowej. Lubię uczyć się języków obych, więc może poszłabym na jakiś kurs a nie do pracy??? co myśłicie, powiedzcie mi proszę, czuję że życie ucieka mi przez palce... nie wiem co robić, mam dosć płaczy, depresji, poczucia zmarnowanego czasu, liczenia na cud, rzygania po jedzeniu, katowania się dietami ii topienia smutków w piwie...