|
Przyczajenie
Zarejestrowany: 2017-11
Wiadomości: 17
|
Historia jakich wiele...
Cześć dziewczyny!
Nigdy nie sądziłam, że założę kiedykolwiek taki wątek na forum, ale chyba potrzebuje po prostu się wygadać....
Moja historia jest taka, jakich wiele możemy przeczytać w internecie. Tytułem wstępu: mam 24 lata, mój chłopak 25. Jesteśmy razem ponad 5 lat, a od 3 miesięcy mieszkamy razem. Mieszkanie jest "moje". Oficjalnie właścicielami są moi rodzice, ale zostało kupione dla mnie. Ostatnie 1.5 roku-2 lata to był czas kiedy praktycznie non stop pomieszkiwaliśmy albo u moich rodziców, albo jego mamy. Oboje dopiero zaczynamy pracować. Ja w lutym zostałam inżynierem i od marca jestem na stażu (normalnie pracuje codziennie po 8-10h). W październiku zaczęłam studiować zaocznie na studiach magisterskich. Mój chłopak skończył studia rok temu. W październiku skończył roczny, państwowy staż po studiach i od miesiąca pracuje już jako stomatolog. Nie jesteśmy całkowicie niezależni. Moi rodzice dalej nam pomagają, wspierają nas finansowo. Mają taką możliwość i chęć. Trochę mi z tym źle, ale z drugiej strony wiem, że jeszcze na tym etapie ciężko byłoby nam utrzymywać się zupełnie samym. Oboje jesteśmy jednak szalenie ambitni i dalej staramy się w siebie inwestować.
Uważam, że nasz związek jest naprawdę udany. Przez te 5 lat nie było między nami jakiś większych spięć, dobrze się dogadujemy, jesteśmy do siebie pod wieloma względami podobni. Wiem, że mogę mu powiedzieć o wszystkim. Znamy się naprawdę dobrze, nie istnieje dla nas coś takiego jak tabu.
Przechodzą do meritum, aby mój post nie stał się jakimś elaboratem...jak to często bywa, chłopak nie chcę się oświadczyć. Rozmawialiśmy o tym w zasadzie od początku związku. W tym czasie mojemu P. pogląd na te sprawy zmieniał się wielokrotnie. Od: po co to komu, jak po 5 latach się nie zaręczy to związek nie ma sensu, mogę pójść do urzędu i wziąć ślub, ale wesele nie wchodzi w grę. Jednak jeden pogląd był zawsze stały: zaręczyny nie mają sensu dopóki nie mieszka się razem. I tu się w sumie z nim zgadzałam. Przez te prawie 5 lat związku, kiedy jeszcze studiowaliśmy, mieszkaliśmy u rodziców, wiedziałam, że to nie ma sensu i nie jestem tak naprawdę na to gotowa. Zawsze twierdziłam, że domaganie się oświadczyn jest żałosne i nigdy tak nie zrobię...Wszystko zmieniło się jakoś pół roku temu, kiedy zaczęliśmy remontować mieszkanie, poszłam do pracy, zamieszkaliśmy razem, zaznałam dorosłego życia. Coś się we mnie zmieniło i zapragnęłam tych zaręczyn...Wspominałam o tym mojemu P. Na początku delikatnie, później coraz natarczywiej...Już kilka razy zdążyliśmy się mocno o to pokłócić. On twierdzi, że to jeszcze nie czas. Że musimy najpierw stać się całkowicie niezależni, musimy się dorobić, za ślub musimy zapłacić całkowicie sami. Niestety jak go znam to wiem, że te "dorobić" będzie się stale przesuwało...Ciągle będą pojawiały się nowe kursy, które może zrobić, nowe rzeczy typu samochód, które musi kupić...Zawsze będzie za mało pieniędzy. Ciągle wytacza argument, że gdyby mnie nie kochał i nie planował ze mną przyszłości to nie zamieszkałby ze mną w tak ciężkim dla niego momencie (dla niezorientowanych - dentysta zarabia wtedy kiedy ma pacjentów. Wiadomo, na początku z pacjentami bywa ciężko, bo mało kto chce iść do kogoś od razu po studiach. Często taki młody dentysta jest na minusie, bo sam opłaca wszelkie składki, ZUS itd.). Z jednej strony to rozumiem. Sama jestem realistką, nie chcę polegać ciągle na rodzicach...Jednak wiem też, że oboje jesteśmy takimi ludźmi, że w którymś momencie zagubimy się w tym dorabianiu i obudzimy się z ręką w nocniku....
Serce jednak mówi mi co innego. Chciałabym zostać tą narzeczoną, mieć solidne podstawy do planowania wspólnej przyszłość....
W sumie nie wiem jakiej rady mogłabym od Was oczekiwać. Samej mi ciężko na sercu, że piszę takie "smęty"....Ale czuje ogromny żal i ciężko mi z tym...Staram się już nie wspominać o tych oświadczynach, bo P. twierdzi, że nic go tak nie denerwuje i nie demotywuje jak to. Mówi, że KIEDYŚ się oświadczy, ale takie "ględzenie" sprawia, że tylko bardziej go do tego zniechęcam...A ja ciągle snuje sobie jakieś głupie wyobrażenia, mimo, że dosadnie mi powiedział, że na razie nic nie planuje...Straszliwie mnie to gryzie od środka i nie umiem sobie z tym poradzić
|