Kiedy ograniczanie jedzenia jest niemożliwe
Hej!
Pisze do Was, by spytac, czy moze ktoras z Was miala podobny problem, albo wie jak temu zaradzic.
Otoz, choc nie jestem gruba, to chcialabym troche zrzucic, ale to faktycznie nie jest mozliwe bez zmniejszenia ilosci/kalorycznosci jedzenia.
Tylko jak to zrobic, kiedy po prostu sie NIE DA?
Probowalam wszystkich sposobow. Wolne jedzenie, male talerze, duzo białka, kosz warzyw, stanie na glowie, przelykanie wspak i dzikie węże. Nic z tego. Nie ma tyle kalorii ile (przynajmniej czuję, że) potrzebuję, to bede odpowiednia ilosc czasu pozniej glodna. Psychika czasem daje sie zakrecic, ale organizm po prostu nie. Jak zastapie ryz czy makaron salata, to bede dokladnie te 2-3h wczesniej glodna. Albo pobiegne 2km zamiast 5. Pojde wczesniej spac. Rano obudze sie z wilczym glodem etc etc wszystkie odpowiedniki braku energii. Analogicznie, jak pozre paczke ciastek, to pobiegne 10km i to szybciej niz 5km. Potem znowu - jak przesadze z treningami, to tygodniowo musze zjesc rownowartosc 5 posilkow wiecej, bo czuje glod.
Nie zajmuje Wam uwagi jadlospisem, ale zapewniam Was ze jest co najmniej w porzadku. Pelno warzyw, zup, jajek, dodatkowo prawie codzienny ruch. Brak slodyczy (chyba ze okres, to rownowartosc 3 paczek ciastek zjem w miesiacu) i fastfoodow, ani alkoholu.
|