|
Dot.: Błędy rodziców i pedagogów - historie z Waszego dzieciństwa
Na przykład teraz jest bardzo modne krytykowanie zadawania prac domowych w ogóle. Bo to "zwalanie roboty nauczyciela na rodzica", kradzież dzieciństwa, bo dziecko w domu ma odpoczywać a nie wyrabiać drugi etat i w ogóle szatan i zło najgorsze.
Fakt, można to robić głupio i niestety często tak to właśnie bywa - idiotyczne zadania z cyklu "pokoloruj drwala" czy pierdyliard plakatów i "projektów", ale niektórzy rodzice plują ciężko na samą ideę. Bo "dlaczego nie zrobili tego w szkole", bo na pewno pani się nie chciało, wolała pogadać z koleżanką itd. itp. Znowu, zgoda, nasze doświadczenia pokazują, że tak też czasem bywa.
Ale z drugiej strony na litość - większość dzieci potrzebuje powtórzenia, wyćwiczenia i utrwalenia tego, co było przerobione na lekcji. Nawet najlepszy nauczyciel nie jest magikiem, który magiczną łopatką nałoży wiedzę do główek. Na lekcji siłą rzeczy zrobi się tylko kilka zadań, bo ktoś nie nadąża, ktoś robi błędy przy tablicy, trzeba wrócić, wytłumaczyć, pomóc. Trudno gnać byle do przodu, byle jak najwięcej odhaczyć, żeby broń Boże nie było nic do domu.
Jak ktoś ma zaległości, czegoś nie zrozumie, coś gorzej idzie to tym bardziej trzeba poświęcić czas dodatkowo w domu i wyćwiczyć (pomijając fakt, że nie każde dziecko musi i będzie miało same piątki. "Ale jak to, mój dziubdziuś musi!")
Naprawdę widać dużą różnicę między dwojgiem przeciętnych podobnych do siebie dzieci, z których jedno pracuje w domu* a drugie nie.
Te "słupki" z matematyki pozwalają dziecku nabrać wprawy w liczeniu, z języka obcego trzeba słówka powtórzyć i przetworzyć, żeby się utrwaliło, wypracowanie z języka ojczystego czy obcego też trudno odpuścić.
* Rzecz jasna w granicach rozsądku. Prace domowe muszą być sensowne oraz dostosowane do wieku/poziomu edukacji. Oburzenia na głupawe prace-zjadacze czasu jak najbardziej rozumiem i podzielam.
|